Śladami św. Pawła czyli pielgrzymko-wycieczka do Grecji
Mając w pamięci podobny, ubiegłoroczny wyjazd szlakiem alpejskich sanktuariów maryjnych, zdecydowałam się i na tegoroczny, mimo nie bardzo sprzyjających okoliczności zdrowotnych. Grecja, którą znałam tylko z literatury, historii i prospektów turystycznych; fajni ludzie; sympatyczni księża – były i obecny proboszcz szczytniańskiej parafii i biuro podróży, z którego w ub.r. byliśmy wszyscy zadowoleni – wszystko to sprawiło, że pomyślałam – dam radę, a nawet byłam pewna. Jednak nic dwa razy się nie zdarza.
Pierwsze rozczarowanie – to sama Grecja, widziana z okien autokaru; długa, męcząca podróż z korkami na drogach i przestojami na granicach, głównie z Węgrami. Nie było zachwytu, raczej zdumienie; nie było widać rozmachu w rozwoju państwa unijnego, raczej jakby ktoś coś zaczął i zrobił sobie przerwę; pomyślałam, że na pewno są to skutki ich niedawnego kryzysu gospodarczego. Słowem obrazy dość… zaskakujące. Szczególnie te domy niby już zbudowane, a jednak – nie, te pozostawione sobie, zakryte folią budowle w miastach, wymagające remontu, albo dokończenia. W czasie podróży widziałam po raz pierwszy slumsy, mężczyzn żebrzących na ulicach, z dziećmi w ramionach. Nie do rzadkości, szczególnie w mniejszych miejscowościach, należały bezpańskie psy, czasem koty. Zdarzały się miejsca wyjątkowo zaśmiecone, brudne, śmierdzące. Jednak przyznać trzeba, że miejsca i trasy typowo turystyczne przedstawiały zupełnie inny widok.
Saloniki, Kalambaka, Delfy, Ateny, Kanał Koryncki, Mykeny, Nafplion, Epidauros – to miejsca, które trzeba było zobaczyć i jednocześnie oddać się refleksji: dokąd zmierzasz człowieku, mający moc tworzenia rzeczy niezwykłych, ponadczasowych, w trudzie i znoju, a potem doprowadzasz do ich unicestwienia. Dlaczego nie wyciągasz wniosków z życia swoich wielkich poprzedników, których dzieło, w różnym stanie, ale przetrwało. Co ty, współczesny, zostawisz światu po sobie: beton, plastik i pustynie? Jaki jesteś ty, który tak lubisz myśleć o sobie: człowiek to brzmi dumnie!?
W Delfach, na ruinach wyroczni, Pytia podstawiła mi nogę, a jednocześnie dała do zrozumienia, że nie ma takiego upadku, z którego nie można się podnieść, że zawsze są ludzie gotowi do pomocy, niekoniecznie ci, których jest to obowiązkiem. Z kolei w Atenach na Akropolu zmuszona byłam szukać mojej grupy, która, zafascynowana miejscem, nie zauważyła, że nie wszyscy usłyszeli wezwanie: idziemy dalej. I znowu nie zawiedli obcy ludzie, swoi – tak. W tym – pilot grupy. To były dla mnie dodatkowe atrakcje. Wiem na pewno: muszę poznać bliżej św. Pawła, to bardzo ciekawa postać.