Pocztówka ze Lwowa (8)

Autor: 
JANUSZ PUSZCZEWICZ
Foto: 
autor oraz Marian Frużyński (Lwów)
p1.jpg
p2.jpg

Ponownie goszczę we Lwowie. Niewiele się tu zmieniło, może tylko ceny poszybowały w górę. Jeszcze do południa uczestniczę w kraju w uroczystościach Bożego Ciała, aby tu ponownie przeżyć to święto. Na Ukrainie Boże Ciało obchodzi się dopiero w niedzielę, nasz świąteczny czwartek jest tu normalnym dniem roboczym. Tak więc można być dwukrotnie uczestnikiem tego podniosłego święta. Ostatnio uczestniczyłem w uroczystościach we Lwowie. Tym razem wybieram się w okolice Sambora do maleńkich Biskowic – kiedyś posiadłości Lubomirskich, gdzie Polacy stanowią znaczący odsetek mieszkańców. Mały kościół wypełniony jest po brzegi, liczną grupę stanowią rodacy z kraju. Po kościelnych uroczystościach czeka nas bowiem Międzynarodowy Festiwal Kultury Polsko-Ukraińskiej pod wymownym hasłem „Razem jak w rodzinie”.
Sama kościelna uroczystość nieco skromniejsza. Zamiast dużych ołtarzy jak to bywa u nas, tu tylko maleńki stolik z krzyżem lub małym obrazem i kwiatami w wazonie. Muzyczną oprawę zapewnia nam kapela ludowa z Podkarpacia, która później wystąpiła na festiwalu. Niemniej tak polskiej atmosfery nie spotkasz już nigdzie.
Sam festiwal jest znaczącym wydarzeniem społeczno-kulturalnym w samborskim rejonie. Przybyły liczne polskie zespoły głównie z Podkarpacia, były też oficjalne delegacje z tego województwa. Stronę polską reprezentowała również Pani Konsul ze Lwowa a organizatorem było Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej – Oddział w Samborze. Na przemian występowały polskie i ukraińskie zespoły. Każda ze stron prezentowały nie tylko swoje zespoły, ale i swoją kuchnię. Powodzeniem cieszył się więc m.in. bigos, żurek czy pierogi. Spróbowałem również potraw kuchni kozackiej, wyjątkowo tłustej gotowanych w dużym kotle nad ogniskiem.
Dobrze, że wychodzi się z takimi oddolnymi inicjatywami, które zbliżają nasze narody. Nie wielkie i szumne oficjalne spotkania, ale takie właśnie imprezy zbliżają ludzi i pozwalają poznać się lepiej. Dziękuję więc rodakom tu zamieszkałym a zwłaszcza Waleremu Traczowi liderowi tej społeczności za zaproszenie i trud zorganizowania tak wielkiej imprezy.
Wracam do Lwowa. Tym razem nie wybieram się na zwiedzanie z grupą kresowych pasjonatów, ale wybieram swoją prywatną trasę. Chodząc swoimi ścieżkami zobaczymy o wiele więcej a nade wszystko odkryjemy nowe miejsca i zakątki.
Na zbiegu dawnej ulicy Sapiehy (dzisiaj Bandery), Kopernika i Łąckiego wstępuję do dawnego więzienia. Dzisiaj Muzeum Ukraińskiej Pamięci Narodowej. Dawne więzienie austro-węgierskie z surowymi celami i izbami przesłuchań. W czasie pierwszej okupacji sowieckiej w czerwcu 1941 r. rozstrzelano tu blisko tysiąc Polaków, w tym. gen. Tarnawę. Atak Niemiec na Rosję był zaskoczeniem, stąd pośpieszny rozkaz aby bezwzględnie zabić wszystkich aresztowanych. Byli to Polacy oczekujący na zsyłkę za Ural. Za niemieckiej okupacji było tu więzienie Gestapo. Za drugiej sowieckiej okupacji ponownie we władaniu NKWD. To tu więziono m.in. uczestników Akcji Burza zwołanych podstępnie na „pokojowe” rozmowy. Przygnębiające wrażenie czynią ściany i podłogi przesiąknięte krwią i bólem. Pozostaje tylko cicha modlitwa.
Szkoda tylko, że oprowadzający nie wspomina o polskich ofiarach. Na moje pytania nie znajduje dziwnie odpowiedzi. Bardziej rozmowny jest natomiast o uwięzionym tu przez polskich okupantów w 1936 r. „bohaterskim” Banderze, Stećko czy Łebedzie. Zresztą tablica przy wejściu mówi dobitnie o reżimowej okupacji ... polskiej, nazistowskiej i sowieckiej.
Na tej samej ulicy wstępuję do kościoła św. Marii Magdaleny, którego fundatorką w 1600 r. była polska szlachcianka Anna Pstrokońska. Wspominałem już o tym kościele w poprzednich odcinkach zważywszy na jego burzliwe dzieje. Był bowiem w sowieckich czasach studenckim klubem, salą zabaw a dzisiaj jest salą koncertową, z uwagi na zabytkowe organy. W normalny dzień raczej tu nie wejdziesz. Udało się jednak wmieszać do zagranicznej delegacji, która przybyła do dyrektora na rozmowy. A i pani pilnująca wewnątrz jakoś dziwnie spuściła mnie z oka... na Ukrainie wszystko udaje się załatwić chociaż to tak naganne.
Wiele bowiem słyszałem o tutejszym baptysterium ze wspaniałymi freskami Jana Rosena, które zamieniono na ...toalety. Właśnie trwa remont, kładzie się na ścianach nowe płytki. Ze słynnych fresków pozostało niewiele, zostały zamalowane. Widzę jedynie mały pozostawiony kwadracik z tym słynnym malowidłem. Ukradkiem robię zdjęcie, tak nie nada – słyszę głos wystraszonej pani.
O zwrot tego kościoła od lat ubiega się polska społeczność. Bezskutecznie, gwoli prawdy mogą tu ostatnio jedynie odprawić niedzielną mszę. Niewiele daje głodówka wiernych, protesty i sądowe sprawy. Mer Lwowa głuchy jest na wszelkie prośby. Nie bo nie – usłyszeli tu nieraz. Z drugiej strony w imię niezrozumianej poprawności politycznej wspieramy ich nie tylko materialnie. Ale to już jakieś dziwne układy – niezrozumiałe dla maluczkich.
Idąc dalej wstępuję do kolejnego kościoła św. Elżbiety, obecnie cerkwii św. Olgi i Elżbiety.
Wspaniałe dzieło Teodora Talowskiego, ale też dzieło życia arcybiskupa J. Bilczewskiego dzisiaj świętego. Zbudowany w najwyższym punkcie śródmieścia, dokładnie na wododziale Wisły i Dniestru. Zwykło się mówić, że z każdej połaci dachu woda płynie do innego morza. Powszechnie określany jako „największa i najpiękniejsza lwowska świątynia, najwspanialszy zabytek architektury sakralnej dawnej Rzeczypospolitej”. Nie ma w tym zresztą żadnej przesady. Alabastrowy ołtarz robi wrażenie. Można wejść na wieżę skąd niezapomniane widoki.Ostatnia odprawiona tu msza miała miejsce w maju 1946 r. Później kościół zamieniono na magazyn, powoli stawał się ruiną. Obiecywano nam zwrot, Polacy przystąpili już do remontu. Wiele pomógł też pracujący tu Energopol odbudowując wieże. Nie spełniono jednak tych obietnic, przekazano innym bardziej prawomyślnym. Dzieje kościoła wyjątkowo ciekawe trudno przedstawić w kilku zdaniach.
Będąc tu mam w uszach wzruszającą opowieść jednej z wypędzonych stąd osób. Tłum wypędzonych udający się na pobliski dworzec, w oczach przerażenie i łzy. Po raz ostatni spoglądają na strzeliste wieże Elżbiety, to ich ostatnie pożegnanie z domem i tym miejscem. Wielki dramat wypędzonych.
Przywołuję słowa piosenki „Z cytadeli idą góry, szeregami lwowskie dzieci. Idą tułać się po świecie... Żegnaj siostro, żegnaj bracie, wiem że żałość w sercu macie. Władze płakać wam nie bronią. Po kościolach dzwony dzwonią, z dala widać już niestety. Wieże kościoła Elżbiety... Już w wagony wsiadać każą, jużeś otoczony strażą. Słychać świst lokomotywy, może powrót da szczęśliwy. Boże pozwól nam... Może uda się, że powrócę zdrów i zobaczę miasto Lwów...”.
Na dawnym placu Bilczewskiego dzisiaj z majestatycznym pomnikiem Bandery grupa młodych promujących akcję „Nie daję, nie biorę”. Idea słuszna, tylko rzeczywistość jakby tu inna. Opowiadają chętnie o tym swoistym wrzodzie na ukraińskim organizmie, który toczy kraj niestety z góry na dół.
Aby zakończyć dzień bardziej optymistycznie wstępuję do jednej z moich ulubionych kawiarenek, tuż obok wejścia do katolickiej katedry. Po drodze spotykam przemiłego proboszcza katedry ks. prałata Jana Nikla – który pochodzi z okolic mojego Bielska a od 1991 r. jest duszpasterzem na Ukrainie. Idąc spotykam również przycupniętego na lwowskim bruku nieopodal słynnej kaplicy Boimów naszego krasnala. Jest darem Wrocławia. Zrodził się przy okazji zwyczaj, że dzieciaki obdarowują krasnala słodyczami. W ręku jak i u jego stóp leżą więc liczne lizaki i cukierki. Może warto niekiedy uwierzyć w krasnoludki, wtedy świat wokół staje się bardziej bajkowy.
Korzystając z okazji ślę nieco spóźnione życzenia z racji 30-lecia Stowarzyszenia Kresowian Ziemi Kłodzkiej. Z najlepszymi życzeniami i myślami wznoszę za Was toast tu we Lwowie, stąd zapewne wielu się wywodzi.

Wydania: