No i po wyborach

Autor: 
Jan Pokrywka

Jak było do przewidzenia, wybory wygrało PiS ale z przewagą kilku posłów, co nie daje aż takiej przewagi aby zmienić konstytucję, nie mówiąc już o porażce w senacie, który tak naprawdę jest bez znaczenia. PiS ma poparcie gdy rozdaje kasę. To jednak nie może trwać zbyt długo a gdy nadejdzie „czas wojny” poparcie utraci.
Posłanką została też niejaka Klaudia Jahira, która zasłynęła parafrazą hasła Bóg, Honor i Ojczyzna, przerabiając je na: bób, humus i włoszczyzna. No ale widać po niej jakie sympatie przejawia część elektoratu a to z kolei podważa logikę demokracji. Co prawda za Kaliguli i koń był senatorem (izby niższej nie było) ale takich głupot jak Jahira nie wygadywał.
Konfederacja zdobyła 11 mandatów, a Roman Łambucki uzyskał bardzo dobry wynik i omal nie zdobył mandatu. To jednak nie spodobało się wielu, w tym Tomaszowi Sakiewiczowi z „Gazety Polskiej”, który, jak widać, wszedł w buty Adama Michnika z „Gazety Wyborczej”. No ale jest jak jest, pytanie: co dalej?
Moim zdaniem przed nową władzą stoi kilka poważnych zadań, jak odbudowa elit w Polsce, dewasalizacja i reindustralizacja kraju, odbudowa tradycyjnego rolnictwa a tym samym wzrost zatrudnienia w tym sektorze, kwestia zasobów naturalnych, opór wobec ekoterroryzmu, oraz uniezależnienie się od światowej ekonomii.
Czy wystarczy na to czasu, a co najważniejsze – chęci? To mało prawdopodobne ale próbować trzeba. Warunkiem jest utworzenia ruchu społecznego, ponadpartyjnego, który spróbuje odwrócić trendy obowiązującej narracji w formatowaniu ludzkiej świadomości.

Pułapka
Wiecie jak się poluje na tygrysa? Przywiązuje się kozę do palika a myśliwi chowają się w kryjówce. Los kozy jest nie do pozazdroszczenia a tygrysa tym bardziej.
Tygrysem lub innym zwierzęciem, na które się poluje jesteśmy my, czyli Polska. Aby wejść w pułapkę stosuje się różne przynęty. Chodzi o to aby podnosząc temperaturę pozytywnych emocji zaburzyć właściwe postrzeganie i ocenę rzeczywistości. Co gorsza, o ile w prawdziwym polowaniu za przynętę służy prawdziwa koza, to w tym przypadku jest to raczej atrapa kozy. O czym mówię?
O wyroku Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu ws. frankowiczów oraz o zniesieniu dla Polaków wiz do USA.
Weźmy pierwszą kwestię. TS orzekł, że można unieważnić umowy kredytowe jeżeli zawarte w nich są niedozwolone klauzule a polskie prawo nie daje możliwości ich usunięcia. Nie wdając się w szczegóły chodzi o to, że orzeczenie TS jest wskazówką dla polskich sądów, które mogą, choć nie muszą pójść na rękę kredytobiorcom, których czeka długa i kosztowna droga i z tego powodu nie zawsze możliwa dla wszystkich. Poza tym, orzeczenie TS nastąpiło po latach spłacania tychże kredytów, tak więc banki i tak zarobiły swoje, choć nieco mniej niż mogłyby, co oznacza, że frankowicze i tak już ponieśli koszty i będą ponosić do momentu uprawomocnienia się korzystnego dla nich wyroku.
Drugie, to zniesienie wiz do USA. Dlaczego temat ten wywołuje tyle emocji – nie mam pojęcia, zwłaszcza, że nie chodzi tu o zniesienie wiz w ogóle ale tylko terminowych – biznesowych i turystycznych. Korzyści z tego niewiele, co najwyżej niższe koszty opłaty, a i tak, z wizą czy bez, o możliwości wjazdu do USA decyduje urzędnik emigracyjny.
O co więc chodzi? W pierwszym przypadku o uzyskanie pozytywnych emocji wobec instytucji Unii Europejskiej tak aby wytworzyć obraz lepszej sytuacji po zwiększeniu integracji i stopniowej likwidacji instytucji i państw narodowych. Ktoś powie, że sprawa frankowiczów to za mało. Jasne, że za mało, ale poczekajmy, to tylko takie rozpoznanie, za którym pójdą następne akcje. Podobnie jest z wizami; chodzi o wytworzenie obrazu Stanów Zjednoczonych jako dobrego sojusznika Polski, co, jak wiadomo, wymagać będzie wzajemności.
Ile za to przyjdzie nam zapłacić? To się okaże już niedługo.

Czy Halloween przemaszeruje przez instytucje?
O marszu przez instytucje, jaki wykonała światowa lewica w ciągu ostatnich 80 lat i trwających do dziś skutkach, pisałem wielokrotnie, ale gdy wieczorem w ostatni czwartek października do moich drzwi zapukały dzieci, wróciła refleksja zawarta w tytule. Dzieci bowiem, poprzebierane były w jakieś łachy, twarze umorusane nie wiadomo sadzą czy czymś innym, przypominać miały halloweenowe potwory i zbierać datki. Zabrakło tylko dyni, ale widać to warzywo za trudne do preparacji.
No ale kwestia pozostaje otwarta. Halloween to dawne (wg Viki) Samhain – najważniejsze celtyckie święto, którego nazwa oznacza „koniec lata”, związane z zakończeniem żniw i roku według kalendarza celtyckiego (współcześnie umownie 31 października / 1 listopada). W noc wigilii Samhain duchy osób, które zmarły w trakcie minionego roku, zstępują na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać przez okres następnego roku. Celtowie gasili wszelkie ogniska, kaganki i pochodnie, żeby ich domy wyglądały na zimne i niegościnne, a poza domem wystawiali żywność dla duchów.
Kościół katolicki wykonał najdłuższy w dziejach marsz przez instytucje, przeinterpretowując dawne święta pogańskie w duchu interpretatio christiania. Od starożytnych Rzymian działanie Kościoła różniło się tym, że ci pierwsi implementowali na swój grunt różnych bogów i związane z nimi zwyczaje bez zmiany treści, zaś w drugim przypadku stare formy wypełniono nową treścią. Albowiem aby wpływać na społeczeństwo, należy – że tak górnolotnie powiem – instytucje kultury wypełnić nową treścią, co pozwoli przeformatować myślenie ludzi tak, aby patrzyli inaczej na świat zachowując pozorną ciągłość.
Najdłużej Samhain przetrwało w Irlandii, skąd z emigrantami trafiło do USA a tam Halloween stał się, jak wiele innych zwyczajów, elementem marketingowym, ale i pop-kultury, skąd został wyeksportowany do Europy, zwłaszcza Środkowej.
Mamy więc taki oto proces: pogańskie święto Samhain Kościół przemienia na chrześcijańskie Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, to z kolei zmieniane jest na Halloween, przy czym trzeba powiedzieć, że to ostatnie wpisuje się w kult brzydoty przez co staje się narzędziem dewastacji psychiki ludzkiej. Nie ma w nim bowiem miejsca na refleksję nad życiem i śmiercią. I z tego też powodu na razie nam nie grozi.

Wydania: