A co tam w Różanym Dworze…
… Nowa Ziemia czyli śpiesz się powoli … stąpaj wolniej i patrz uważniej, a odkryjesz Prawdę.
A wtedy, gdy patrzysz uważnie na innych ludzi i ich sprawy, oczom Twoim ukażą się historie i opowieści prawdziwe.
Szłam ulicami miast i miasteczek. Mijałam tak wiele nieszczęścia. A zdało mi się, że to sposób patrzenia, przywołał te dziesiątki, setki ludzi. Starych i zniedołężniałych. Ubranych niedbale w ciemne płaszcze i swetry, w porozciągane kurtki i bluzy. Ludzi o mrocznych twarzach bez śladu uśmiechu. Bowiem uśmiech nieśmiało błąkający się na twarzy jest jakimś światełkiem nadziei. Tych ludzi, zdawało mi się łączyło coś wspólnego, a niezmiernie ważnego... brak nadziei. To obraz polskich miast, gdzie w naszym codziennym zabieganiu patrzymy, nie widząc. Chorych i ułomnych, skrajnie ubogich, opuszczonych. Pchających przed sobą wózeczki pomagające utrzymać się na nogach. Bo jakże różne są odległości w czasie i przestrzeni, pomiędzy młodym i zdrowym, a chorym staruszkiem. To niekończące się drogi pokonywanych powoli trudów. Drogi, które przed laty były zaledwie chwilą. Dzisiaj są drogą przez mękę. I cóż mogę Wam powiedzieć obok tego, że każdego z nas może spotkać ten los. Nie zapominajcie Państwo o tych ludziach, którzy znaleźli się w tym położeniu. I tych, których zaskoczyła choroba, nieszczęście i starość. Bowiem być może tam gdzieś, gdzie wzrok nie sięga inną miarą mierzą... a ostatni będą pierwszymi.
Dedykuję wszystkim, którzy marzą o Nowej Ziemi fragment mojej powieści – Żebrak i Pies.
Nowa Ziemia
Dnia któregoś znalazł Antonio na śmietniku lśniący magazyn ilustrowany „National Geographic”. I być może nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby nie pewien tytuł, który zaparł mu dech w piersiach i sprawił, że poczuł ów dziwny dreszczyk ogarniający całe jego jestestwo z duszą i nogami razem.... Schował więc sporej wielkości książkę za pazuchę jesionki, a gdy dzień dobiegł końca, zaniósł do domu. W piwniczce ciemno było choć oko wykol, więc tylko położył księgę tajemną przy łożu i... zasnął. A dnia następnego, bladym świtem, ujął ją w dłonie swoje i długo przyglądał się okładce. Później zaś, niecierpliwie śliniąc palce i przerzucając kolorowe kartki, począł szukać owego zapisu. I znalazł go bliżej końca, tuż pod fotografią dwóch naukowców. Pochylali się nad świetlikiem. Tak, tak, nad takim świetlikiem, który w czerwcowy upalny wieczór świeci swoją małą dupiną w zaroślach. A gdy zapadnie letni zmierzch, dzieci w świecących bielą nocnych koszulkach hasają za nim łapiąc go w swoje małe, różowe rączki, a później lekko podrzucają do lotu śmiejąc się i ciesząc. Bo wiecie ci naukowcy rzekli tam bardzo poważnie, że znaleźć drugą Ziemię we Wszechświecie tak trudno jest jak dojrzeć w świetle reflektorów samochodu takiego właśnie robaczka świętojańskiego w odległości 5000 km i to... we mgle... a jednak szukają. I uśmiechnął się Antonio zachwycony, że... szukają. Wedle słów świętych – szukajcie, a znajdziecie... /.../ I myślał sobie Antonio aby na nową Ziemię nie transportować ze sobą owego błędu ziemskiego, który doprowadzi ją do upadku. A może błąd ten zakodowany jest w człowieku i może jest jeszcze za wcześnie na odkrycie owej rajskiej planety? Być może – powiedziałam – najpierw musi zmienić się człowiek i jego genomy, a wtedy system mądrości Wszechświata objawiając szczelinę czasoprzestrzeni, ukaże nowy świat i odsłoni go dając w darze nowemu człowiekowi? Antonio, nie wiedział o czym mówię, jednak jakby podświadomie czuł, że nie wszystkie ścieżki znane są człowiekowi i tyle jeszcze dróg do poznania /.../
– A wie pani, że kiedyś narysowałem tę nową Ziemię, o której marzę, na karteczce papieru w jednym rogu i była zaledwie kropeczką, a naszą starą matkę Ziemię całkiem daleko, najdalej jak tylko mogłem na drugim końcu białej przestrzeni... I była jedna bardzo daleko od drugiej, a później kładąc się spać, złożyłem kartkę. Rankiem gdy obudziłem się i spojrzałem, to na złożonej kartce nowa planeta nałożyła się dokładnie na starą i były tuż obok... myślę sobie, że one są tuż obok siebie naprawdę tylko jeszcze dla nas niewidzialne. To tak jak kanały w telewizorze. Bierze pani pilota do ręki, naciska guzik i co chwilę wszystko się zmienia, a tak różne, że trudno uwierzyć. Może ta druga Ziemia jest tuż obok nas... tylko jej ujrzeć jeszcze teraz nie możemy.
– Pomyślałam sobie wtedy jak wielki geniusz dotknąć potrafi myśli zwykłego człowieka, który jeśli nie ufa, to i mówić o wielu rzeczach nie chce, bo jakby nie było jak to mawia Antonio... nikt ostatecznie nie chce wyjść na wariata. A granica pomiędzy geniuszem a wariatem... krucha jest jak pierwszy lód... marzył Antonio wieczorami, a później sny miał niespokojne. Bo śniła mu się wielka rakieta oczekująca na start i tłumy ludzi wokół. Tak to ich było wiele jako mrowiczek w mrowiczniku.... A wszyscy oni aż się ślinili co by do tej rakiety wnijść do środka. A tu nie, bo jakieś to straże trzymały porządek by im przystępu bronić. Bowiem rakieta ta była tylko dla... niewidzialnych. Pierwej wsiadł Antonio ze swoim pieskiem i na zad pojazdu międzygwiezdnego się udał. Tak to na wszelki wypadek, co by wszystko i wszystkich mieć na oku.... Później, nagle oczom swoim nie wierzył bo jak żywa weszła ci na pokład Matuś jego pod rękę z Janem Papieżem... i rzekła – A co, synuś, a co? A Jan Papież rozpromieniony powiedział – my tam idziemy dzieciuku najsamprzód rakiety, bo chcemy z Twoją Matką najpierwszymi pionierami się zapisać w owej nowej historii, nowej Ziemi. I spojrzał na nich Antonio i pomyślał sobie, że nigdy mu nawet przez głowę nie przeszło, że to się kochali... Zadziwił się Antonio, jakże to oni taką miłość ukrywali w cichości serc.. .A jak Matuś z Janem Papieżem przeszli do przodka... zaczem całe inne towarzystwo przybyło w postaci Prezydenta od miodu, Posła i Ministra razem z Eweliną Siostrą. Wkrótce targając z furią ogromną walizkę wypchaną badziewiem, nadszedł Starzec – więzienny Antonia Przyjaciel i całe towarzystwo ze schodów podziemnych w osobach zacnych Babki Antonii, niosącej pod pa-chą swojego żebraczego pieska, a tuż za nią podążał student ze skrzypcami... Nadszedł Bożydar i nie był kaleką. Szedł sobie uśmiechnięty na swoich prawdziwych, mocnych i zdrowych nogach. Onufry taszczył ze sobą książki do nabożeństwa i tu Antonio nie omieszkał go zapytać czy jest pewien, że na nowej Ziemi mieszka ten sam Bóg co na starej. Onufry spojrzał zdziwiony i rzekł, że nie wie ale to tak... na wszelki wypadek gdyby jednak był ten sam... Po chwili pojawił się dworcowy Dziadek, a za nim raźnie stąpała Babka Cezaryna z bańką zupy ogórkowej dla Antonia. I już wchodziło za koleją całe towarzystwo z noclegowni. Orlando Szalony, Leonardo i Eustachy w zgodzie wielkiej przy sobie zasiedli, a nieco z tyłu kochany Filozof z piękną małżonką swoją i dzieciątkiem. A wszyscy szczęśliwi... Składnie i zgodnie zajmowali swoje miejsca, tylko córeczka Madamme Delfiny coś niecoś przemawiała się z mamusią, kto też ma przy oknie rakiety siedzieć... I odrzwia się zatrzasnęły i stęknęła rakieta jak stara krowa, gazy puściła i polecieli. A stara Ziemia spoczywała w plazmie szarości, gdzie nikt już nie potrafił odróżnić dobra od zła... Pod grubym, nieświeżym kożuchem wszelkich brudów tego świata, spoczywało głęboko skryte zło... I wszystko to nagle zniknęło jak gdyby rozpłynęło się we mgle. I lecieli, lecieli długo, długachno. Antonio podczas lotu pierwej pomacał swój plecaczek, zarys cegły wyczuł pod palcami swoimi i kontent pomyślał, że od tego zacznie się pierwszy jego dzień na nowej Ziemi... Bowiem zbuduje dom. I tak szczęśliwie odprężony z towarzyszącym mu poczuciem wielkiej ulgi wygodnie rozsiadł się w fotelu. Antonio w podróży zupę ogórkową jadł. Jeszcze ciepła była, gdy Babka Cezaryna wlała mu całą zawartość bańki blaszanej do krzywej menażki, a Antonio począł zawijać łyżką, myśląc przy tym z niejaką obawą czy aby na nowej Ziemi na pewno rosną ogórki. Rozgniatał zupę bezzębnymi dziąsłami i z lubością rozprowadzał językiem po podniebieniu, smakując rozgotowane kartofle, miękkie, słodkie kawałki marchewki i delikatne, kwaśne strużki i ociupiny ogórków. A wszystko zaprawione smakowicie gęstą i kwaśną, kremową śmietaną. Myślał przy tym sobie, że trochę to niesprawiedliwe, że na podróż odkrywczą nowego świata, student wzrok odzyskał... Bożydarowi odrosły zdrowe i mocne nogi, a Antonio jak zębów nie miał, tak i nie ma. I to smuciło go najbardziej. Jednak wszystko wynagrodził mu smak dobrze zaprawionej śmietaną zupy ogórkowej. Aż nagle zbliżać się poczęli do kuli błękitnej. A im bliżej ci było, tym kula bardziej pęczniała i zieleniała. A później rakieta pochyliła się zgrabnie i zmieniła w samolot... a on ci zwalniać począł i otworzył dachy swoje. I lecieli tak, a wiatr ciepły rozwiewał im włosy i pieścił skórę. W dole niebieściły się oceany i szmaragdowo lśniły cudne jeziora. Zieleń lasów i łąk, soczysta była i nieskażona obecnością człowieka... aż ujrzał Antonio zwierzęta miłe. Jakieś takie nie drapieżne i łagodne... W krystalicznie czystym, rześkim i łagodnym powietrzu, unosiły się małymi stadkami ptaków śpiewnych chóry i motyle migocące tysiącami barw, aż bolały oczy.
A wszystko przepełnione było cudną wonią kwiatów. I ujrzał Antonio Ogrody. Wielkie i niezniszczalne, bowiem poddane naturze samej, a nie człowiekowi...
A Antonio ze szczęścia płakać począł ale tak cichutko w sobie i pewność miał, że tą wielką nową Ziemią rządzi serce. Bowiem czuł, że tu serce sercem było, jako odnalazło swoje właściwe miejsce i dogodny czas w wielkim i niezmierzonym Wszechświecie. I co zaskoczyło Antonia na nowej Ziemi najbardziej, to że nie było na niej człowieka...
I cóż teraz uczynimy? – spytał Onufrego. A tenże rzekł patrząc na wszystkie święte księgi jakie zgromadził w życiu swoim – one już chyba nam się tu na nic nie przydadzą. I począł mamrotać pod nosem... Daj pokój księgom… rzekł Antonio. Bo oto rozpoczyna pisać się nowa historia świata. Pojazd powietrzny osiadł lekko na białej plaży i wtedy ukazał się im widok którego słowami Ziemianina nie opiszesz. Plaża piaszczysta była i mięciutka, morze błękitne i spokojne nad wyraz, a w oddali widać było bielą ośnieżone niebieskie szczyty gór. Nad tym wszystkim zawisły w górze dwie planety… jedna mniejsza i światła pełna ciepłego dobrem i miłością, a druga ogromna i srebrzysta czuwająca nad spokojem tego świata. I czuł Antonio wielką obecność wszechogarniającej miłości choć nie wiedział skąd wypływała. A miłość owa i spokój spływały na nich jak łaska i wszystkich obdarzały jednako i sprawiedliwie.
Powoli zaczął zapadać ciepły zmierzch. Pora wieczoru srebrzyć się poczęła ogromnym tuż nad Ziemią zawieszonym księżycem i wiatrem ciepłym od łąk pachnących, nagrzanych nowym słońcem i nagle poczuł Antonio znajomy zapach, delikatny, pełen niewysłowionej słodyczy i miły… zapach szczęścia. Oto nowa Ziemia, powiedział do przyjaciół swoich niepomiernie szczęśliwy Antonio… westchnął i obudził się.
A gdy już dobrze przetarł oczy, to pomyślał… a może ta nowa Ziemia jest w nas… tylko czeka na odkrycie i na swój czas.