A co tam w Różanym Dworze... Cicho, cicho, cichosza, czyli stan zawieszonej animacji oraz ważne, ważniejsze i najważniejsze z Koronawirusem w tle... a wszystko tak lekko... jak piórko spada.
I nadchodzi ten czas, gdy po wielu latach pracy organizacyjnej i promocyjnej w zakresie działań na rzecz kultury, z całą należną powagą pragnę zawiadomić, że zawieszam działalność Saloniku Literackiego Różany Dwór. Nie, nie, nie! Nie żegnamy się jak myślę na zawsze, bowiem można rzec, że Inicjatywa Różany Dwór wchodzi w stan zawieszonej animacji.
Każde działanie ludzkie otoczone jest czasem i przestrzenią, zawieszone nie w próżni, lecz wpisane w działanie innych ludzi, instytucji lub tak zwyczajnie i w zaskakujący sposób zniewolone sytuacją. I pomyślcie Państwo jakie życie potrafi pisać scenariusze. Nie do uwierzenia... a jednak prawdziwe. Czy bylibyśmy w stanie jeszcze kilka miesięcy temu uwierzyć, że Polskę, Europę i świat cały obejmie ogromna pandemia zagrażająca nie tylko zdrowiu i życiu społeczeństw ale także systemom gospodarczym naszej cywilizacji. I wierzcie mi, że znany nam świat bezpowrotnie się skończył... cokolwiek by to miało oznaczać. I nic już nie będzie takie jak dawniej. Salonik Literacki na rubieżach Polski – miejsce spotkań literatów i artystów z kraju i zza granicy. Okrągły Stół łączący ludzi i poglądy. Rozmowy o pokoju i współpracy, o literaturze i świecie. Tym dawnym świecie i tym współczesnym, który zmienia się na naszych oczach... tak lekko jak piórko spada.
Czy wierzę w cuda. Myślę, że tak. I myślę też, że istnienie tego salonu odwiedzanego przez tyle lat przez setki, tysiące ludzi to był prawdziwy cud. Taki mały cud, który wydarzył się na rubieży granic. I jak to moja Matka mawiała przed laty, że potrafię coś z niczego uczynić. A to bicz z piasku ukręcić. Taki człowiek od rzeczy niemożliwych. A gdy spoglądam wstecz, to myślę jak to się mogło udać, aby do nieznanej poetki z maleńkiego miasteczka, z maleńkiego dworku – tak wielcy ludzie przychodzili. Przyjeżdżali z Polski i z Europy. Choćby na chwilę, by pogadać o tym czy owym, a zawsze serdecznie i radośnie przy herbacie różanej. Lata uśmiechu i pracy pełne. A wszystko pod logo Imienia Róży i hasłem – Literaci wszystkich krajów łączcie się dla pokoju. I łączyli się prawdziwie. Myślę... jak to się stało i jak stać się mogło. I czy to w poczet cudów maleńkich może być wpisane.
Dzisiaj tylko ptaki o poranku śpiewają. A w salonach cicho, cichosza...
Nadszedł czas dobrowolnej kwarantanny. Czas zawieszonej animacji. Nie oznacza to jednak, że salon zasnął i uśpiony będzie dziś i jutro, i na wiek cały. Nadszedł czas pisania. Czas przepisywania rękopisów. Pracowity czas. Bezcenny czas. Odmierzany niecierpliwością powrotów.
Praca, praca, praca w zmienionej jedynie formie przekazu. Mówiłam i pisałam o rzeczy tak ważnej. Ratujcie róże, gdy płoną lasy. Te szczególne i maleńkie przejawy naszej ludzkiej egzystencji. Te niby nic nie znaczące, a tak bardzo manifestujące nasze człowieczeństwo. Słabe, kruche, wyjątkowe i niespotykane. A tak wiele mówiące o nas... o ludziach. A ono przemawia głosem tak zdawałoby się cichym. A po prawdzie głosem potężnym i słyszalnym. Tak, tak... płoną lasy, wraz ze wszystkim co było nam znane i poznane.
I nadszedł czas. Dziwny czas. Myślę, że można nazwać go chwilą prawdy. Czas, w którym zrozumiemy co jest ważne, co ważniejsze, a co najważniejsze.
W obliczu pandemii Koronawirusa tracą moc wszelkie normy, które wypracowaliśmy. Wszelkie nasze sprawy i dążenia. Wielki wyścig o trofeum odpływa w dal. Runą mury materii i wszelkich gromadzonych dóbr. Wyścigu o prymat, o sławę, mirrę i złoto. I wszystkie kadzidła świata tajną moc utracą wobec tej chwili prawdy. A ona nagą jest i tak jak w baśni Hansa Christiana Andersena, tylko dziecko będzie miało odwagę powiedzieć, że... król jest nagi. Bo wszystko to niczym się stanie wobec pandemii, która zagarnia nas i nasze życie jak wielka fala. A wszystko lekko tak... jak piórko spada. Puste kościoły, puste stadiony, szkoły, uczelnie i puste ulice. Zakluczony świat.
A my... gdzie my jesteśmy na naszej drodze ku przyszłości. Apogeum nienawiści. Oto stoję w markecie, w kolejce, w której człowiek od człowieka oddalony jest pustą przestrzenią. A jeszcze nie tak dawno było inaczej. I coraz to dalej człowiek od człowieka. I tyle nienawiści, że trudno pomieścić w sercu maleńkim i osobie. Krzyk i złorzeczenia, złośliwość i nienawiść
Proszę stanąć dalej ode mnie... I myślimy, że odległość ta nas uratuje. Tak lekko... jak piórko spada.
Przez wiele lat, niepostrzeżenie oddalaliśmy się od siebie, choć pozory inne były. Niby obok byliśmy, a tak osobno. A ten mocniejszy, słabeuszowi wyznaczał jego miejsce w szeregu. A wszyscy przecież tak równi jesteśmy wobec rzeczy wielkich, wobec rzeczy nieuchronnych. Myślimy co jest ważne. Czy dana jest nam ta wiedza. Być może będziemy uczyć się jej od nowa. Przecież jeszcze wczoraj każdy z nas wiedział co jest ważne.
A dzisiaj... Może już jest inaczej.
I przyjdzie ta wiedza tak lekko... jak piórko spada. Bowiem w obliczu nieszczęścia, które dotyka wszystkich rozpoznamy co ważniejsze. Zrozumiemy to co najważniejsze. To co mamy w sobie i czy możemy podzielić się tym z innym człowiekiem. Bo najważniejsza jest miłość, przyjaźń, zaufanie, dobroć i współczucie. Najważniejsze są rzeczy proste i niezmienne, a przypisane człowiekowi. Owa bliskość i serdeczność, o której dawno zapomnieliśmy. To jak wspólnie dzielony chleb... syci wszystkich i łączy. To coś nieuchwytnego, co sprawia że czujesz ból i płaczesz, gdy odchodzi drugi człowiek. To nie mieści się w kanonie materii, to nic nie ma wspólnego z sukcesem, sławą i tym za czym biegniemy niczego nie widząc. Gubimy wszystko co najważniejsze. Gubimy nasze człowieczeństwo. Wróćmy... zawróćmy z tej drogi.
A przecież to tak łatwe. Tak lekko... jak piórko spada.
Czy ten czas oddalenia sprawi, że gdy wszystko co złe przeminie, będziemy... bliżej.
Czy będzie nam bliżej do siebie?