Siostra Benia z dominikanką Benedyktą Karoliną Baumann

Autor: 
rozmawia Janusz Laska
poprawka-na-700-foto-Benia.jpg
Spoprawka-na-700-foto-Benia.jpg

JL: Jak to się stało, że zaczęła siostra pisać powieści?
sBKB: Sama się dziwię! Kilka lat temu matka generalna zaproponowała mi napisanie powieści o założycielce naszego zgromadzenia, matce Kolumbie Białeckiej. Z wrażenia nie mogłam spać w nocy... Podjęłam wyzwanie. Siadłam przy monitorze komputera i zaczęłam się zastanawiać, jak się do tego zabrać. Wyobraziłam sobie, że jestem reżyserem, a postacie, którym mam nadać literacki kształt, to aktorzy. Zaczęłam pracę od na poły fikcyjnego wątku miłosnego i... ruszyło z kopyta! Po 3 latach ukazała się powieść Na końcu schodów. Druga powieść, o bł. Julii Rodzińskiej, zaliczonej do grona 108 męczenników II wojny światowej, była moim literackim marzeniem. Udało się: właśnie Edycja Świętego Pawła wydała Niebo w kolorze popiołu. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że jestem w stanie napisać powieść!

JL: Jak to się stało, że zaczęła siostra reżyserować spektakle teatralne?
sBKB: Kolejne zaskoczenie, jak z tym pisaniem powieści! Klasztor to ostatnie miejsce, które kojarzyło mi się z teatrem. Ledwo rozpoczęłam formację postulatu, usłyszałam, że zbliżają się imieniny matki generalnej i z tej okazji trzeba zrobić przedstawienie, bo „taki tu panuje zwyczaj”. Myślałam, że to żart, ale siostry mówiły całkiem serio. Zabrałam się do roboty. Szybko powstał scenariusz o sy-nu marnotrawnym, w którym występowały same siostry (nie było innej możliwości), a siebie obsadziłam w roli... diabła. Byłam ubrana na czarno i jeszcze założyłam czarną kapę od dominikańskiego habitu. Mogłam się popisywać do woli umiejętnościami aktorskimi, bo diabeł oczywiście miał najwięcej tekstu. Po premierze byłam bardzo zadowolona z siebie, dopóki nie podeszła do mnie pewna starsza siostra z recenzją: „Ja nie rozumiem, o co tu chodziło. Była matka i miała dwie córki. Jedna odeszła z do-mu, bo się zbuntowała, druga była zazdrosna, ta matka bardzo tęskniła za pierwszą, a pomiędzy nimi kręciła się taka wielka czarna wdowa i knuła intrygi”. To była – poza rozmowami z moją mamą, aktorką z zawodu, która zaraziła mnie pasją teatralną – najlepsza lekcja teatru, jaką otrzymałam! Zrozumiałam, że spektakl musi mieć jasny, czytelny przekaz. Potrzebowałam wielu lat, żeby się tego nauczyć, prowadząc w różnych miejscach grupy teatralne, i uczę się nadal... Wszędzie, gdzie jestem, zakładam zespół teatralny. Aktualnie: teatr Dzikie Koty z liceum im. B. Chrobrego w Kłodzku. Mamy na koncie takie spektakle jak przedstawienie o bł. Karolinie Kózkównie, musical inspirowany życiem i twórczością Adama Mickiewicza Ballada o Mistrzu, adaptację Wesela Stanisława Wyspiańskiego, za którą zdobyliśmy Złotą Kurtynę na IV Przeglądzie Teatrów Amatorskich Kurtyna w Gdyni. Aktualnie jesteśmy tuż po premierze musicalu o bł. Julii Rodzińskiej Miłość zmartwychwstała. Zaprezentowaliśmy go w Kłodzkim Ośrodku Kultury w ramach szkolnych rekolekcji wielkopostnych dla Kłodzkiej Szkoły Przedsiębiorczości i naszego liceum, na dzień przed ogłoszeniem kwarantanny! Ufamy, że wszystko się skończy dobrze i będziemy mogli pokazać kolejne spektakle Miłości zmartwychwstałej.

JL: Jak to się stało, że trafiła siostra do zakonu i dlaczego do dominikanek?
sBKB: Nie wychowałam się w rodzinie katolickiej. Mama była aktorką i na wiele lat rozstała się z Kościołem, a babcia – Świadkiem Jehowy. Tak więc przez cały czas szkoły podstawowej i średniej wychowywałam się w środowisku Świadków Jehowy. Chrzest w Kościele katolickim przyjęłam w wieku lat 6, ponieważ mama nalegała, abym została ochrzczona, i na tym skończył się mój kontakt z Kościołem. Nigdy nie uczestniczyłam w katechezie, ani na salkach, ani w szkole. To się zmieniło po śmierci babci w 1995. Zaczęłyśmy z mamą poszukiwać jakiejś drogi duchowej. Tak trafiłyśmy do grupy zajmującej się jogą i medytacją. Mama szybko od tego odeszła. To jej nie wystarczało. Pewnego dnia przypadkowo trafiła na spotkanie Wspólnoty Świętego Jacka gromadzącej się przy kościele krakowskich dominikanów. Zapraszali na rekolekcje wakacyjne do Białki Tatrzańskiej. Pojechałyśmy obie z mamą i wtedy podjęłam decyzję o przygotowaniu do sakramentów. Widok mojej mamy idącej po prawie 20 latach do spowiedzi i komunii tak mną wstrząsnął, że zapragnęłam zaprosić Jezusa do swojego życia. I tak to się zaczęło. W 1998 w Wielki Czwartek przyjęłam u dominikanów Pierwszą Komunię, rok później bierzmowanie, a w 2000 roku, po ukończeniu studiów polonistycznych na UJ, wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Świętego Dominika. Chciałam wstąpić do jadwiżanek wawelskich, ponieważ bliski mi był ich charyzmat (katechumenat), ale w tamtym czasie nie organizowały żadnych rekolekcji ani dni skupienia dla dziewcząt. Poza tym odstraszyły mnie słowa, jakie usłyszałam od ich promotorki powołań: „Zakon to matryca, do której trzeba się dopasować”, a także sposób bycia tych młodych przecież sióstr – bardzo oficjalny, chłodny, „urzędowy”. Natomiast siostry dominikanki, które poznałam na pielgrzymce dominikańskiej na Jasną Górę w sierpniu 1999 roku, odbierałam jako osoby niesamowicie otwarte i serdeczne. Tego właśnie potrzebowałam. Pojechałam na Kasztanową na dni skupienia dla dziewcząt i tak to się właśnie zaczęło.

JL: Kim jest Benedykta Karolina Baumann – pisarką, reżyserką czy zakonnicą?
sBKB: A można to rozgraniczyć? Chyba nie. Zarówno bycie siostrą zakonną, pisarką, jak reżyserką wpisuje się po prostu w mój sposób na bycie człowiekiem. To są sprawy dla mnie bardzo istotne. Wszystko, co kocham. Pisanie i reżyseria jest dla mnie formą realizacji powołania zakonnego, a z drugiej strony: być może nie byłoby tych wszystkich spektakli, scenariuszy i książek, gdyby nie było siostry Benedykty…

JL: Jak odnajduje siostra duchową kondycję polskiej młodzieży A. D. 2020?
sBKB: Mogę się odnieść tylko do młodzieży, z którą pracuję. Są bardzo wrażliwi, twórczy, z ogromnym potencjałem, tęskniący za miłością i dokonaniem czegoś wielkiego, a równocześnie często nie wierzą, że może im się to udać. Co do ich stosunku do wiary czyli kondycji duchowej… Cóż, ciężko. Na katechezę chodzi mniej więcej połowa. Jeszcze mniej do kościoła. Niewielki procent przyjmuje sakramenty. Często otwarcie mówią, że są niewierzący. A równocześnie lgną do naszej grupy teatralnej. Może to jakaś szansa na ukazanie pozytywnego wizerunku Kościoła? Jakaś forma preewangelizacji? Tak też się staram tę sprawę traktować.

JL: Jak odnajduje siostra kondycję teatru w Polsce A. D. 2020?
sBKB: Słabo. Dla mnie takie spektakle jak słynna bluźniercza Klątwa w Teatrze Powszechnym w reż.  Olivera Frljića czy niedawna premiera Chłopów w reż. Sebastiana Majewskiego na scenie Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu, gdzie aktorzy paradowali w uniformach z przyczepionymi genitaliami, to grube nieporozumienie i przekroczenie granic dobrego smaku. Pytam, co to ma wspólnego z adaptowanym dziełem Wyspiańskiego czy Reymonta? Czemu to ma służyć? I czy nie taniej byłoby tych aktorów po prostu rozebrać zamiast szyć im tego typu stroje? Nie mam nic przeciwko ukazywaniu erotyzmu czy przemocy na scenie, pod warunkiem, że ten zabieg jest po coś. Jeśli jest tylko tanią prowokacją, to ja w coś takiego nie wchodzę. Raczej wychodzę. A najczęściej po prostu nie kupuję biletu.

JL: Jak odnajduje siostra kondycję polskiej literatury A. D. 2020?
sBKB: Trudno mi się wypowiedzieć na ten temat. Nie ma we współczesnej literaturze nic, co by mnie pociągało, poruszało, ciekawiło. Chętnie wracam do dzieł naszych mistrzów: zwłaszcza Mickiewicza, Słowackiego, Brandstaettera, Szymborskiej, Mrożka.

JL: A ze współczesnych?
sBKB: Ostatnio zachwyciła mnie powieść Marii Paszyńskiej Owoc granatu ze względu na bardzo ciekawe i szerokie tło historyczne, i ukazane w tej perspektywie fascynujące postacie kobiet. Akcja zaczyna się wraz z wybuchem II wojny światowej, potem przenosimy się do Iranu w czasy rewolucji Chomeiniego, następnie do Europy Zachodniej, gdzie bohaterki emigrują, wreszcie do współczesnej Polski. I lubię cykl Andrzeja Sapkowskiego o Wiedźminie. Do lektury namówił mnie mój aktor z Dzikich Kotów i nie żałuję. Co prawda ta opowieść jest przesycona głębokim smutkiem i rozgoryczeniem, ale niegłupia i znakomicie napisana.

JL: Jakie plany (pisarskie, reżyserskie i zakonne) ma siostra na najbliższy czas?
sBKB: Przede wszystkim – jak Pan Bóg pozwoli – dotrwać do końca kwarantanny i przeżyć. A później? Zagrać jeszcze przynajmniej kilkanaście razy Miłość zmartwychwstałą i jechać z tym spektaklem na festiwal Kurtyna do Gdyni. Mam kilka pomysłów na nowe przedstawienie, ale jeszcze nie wyklarowanych, więc nie chcę zapeszać. Co do planów pisarskich, to też jeszcze nie wiem. Kusi mnie, żeby napisać powieść dziejącą się w czasach współczesnych.
A zakonne? Żyć, modlić się i robić to, co do tej pory. W wakacje marzy mi się inicjatywa ewangelizacyjna Przyjaciele Jezusa w ramach Pol n’Rock Festival i mam nadzieję, że jej nie odwołają…
Dziękuję za rozmowę...

Wydania: