A co tam w Różanym Dworze...
A co tam w Różanym Dworze... czyli Wielki Wspomnień Świat i tuż po Dniu Matki … wielkie Mateczkom podziękowanie
W niespokojnej i zmieniającej się z dnia na dzień rzeczywistości. Nieprzewidywalnej i niosącej nas jak nurt rwącej, wzburzonej rzeki... dobrze jest powrócić. Jeśli mamy gdzie we wspomnieniach powrócić. A tam leży świat wielkiego zaufania. Kraina bezpieczna zawsze dobrej pogody... dzieciństwa świat.
Pamiętam dłonie mojej Matki.
W tych dłoniach zawierał się cały świat. Drobne różane dłonie, maleńkie i pracowite. Jasne i aksamitne, miłości pełne i jakiejś przedziwnej troski w każdym miękkim i ciepłym dotyku czułości. W każdym najmniejszym ruchu i impulsie przekazywanym dziecku. To tak, jak gdyby chciała tchnąć życie i siły w drobne ciałko swojego dziecka. Najbardziej znam i pamiętam te kochane dłonie w chorobie. W czas zimowy, mroźny, w czas gorączki rozpalającej niezdrowym rumieńcem policzki dziecka. Wtedy cały świat zamknięty był w tych dłoniach, razem z życiem, całą miłością, ciepłem i bezpieczeństwem. I tego nie zapomina się nigdy. Tych chwil czułości pomiędzy Matką a dzieckiem. Najważniejszych chwil świata, pełnych ciszy, a jednocześnie wypełnionych znaczeniami, które wymykają się słowom. Te chwile, pamięta się po kres życia. Tak cenne są i niezwykłe. Z nimi idziemy przez całe nasze życie. Z tym wspomnieniem chłodnej dłoni Matki na rozpalonym czole dziecka. Współczuję ogromnie tym ludziom, którzy w dzieciństwie swoim nie doświadczyli tej więzi, która scala na całe życie. Więzi, która trwa nawet po śmierci Matki. Wielu osieroconym dzieciom nie było to dane. A wtedy człowiek idzie przez życie pozbawiony tej ogromnej siły miłości i bezpieczeństwa. Sytego spokoju, pełnego dobrostanu, snów, które koją i radosnych poranków. A my wszyscy, którym dane było szczęśliwe dzieciństwo, w naszych myślach podziękujmy za ten dar obecności. Bo on bezcenny i nikt, i nic go nie zastąpi. On czyni i buduje człowieka. Kształtuje i pozwala w późniejszym życiu kochać i przekazywać miłość pokoleniom.
Gdy myślę o mojej Matce, gdy wspominam, to przywołuję obrazy dzieciństwa. I ten obraz szczególny, dłoni Jej troskliwych. Dłoni przedziwnie spersonifikowanych, tak jak gdyby żyły swoim własnym pięknym i mądrym życiem – ten obraz pamiętam. To dar, który daje moc.
A ja Matkom, Mamusiom i Mateczkom dedykuję fragment mojej powieści – Żebrak i Pies (2015).
*Matka
A gdy był małym chłopcem, to zdawało mu się, że wszystko tu należało do jego Matki. Wielkiej i potężnej o mocnych dłoniach. Matka była wszechmogąca jak Bóg. Nie znał nikogo innego, kto miałby taką władzę nad ludźmi, życiem, domem i nad przyrodą ożywioną i nieożywioną. Wielka Pani na Ogrodach. Była zawsze... jak Bóg nieśmiertelna. Tuż obok niej leżała Kraina Bezpieczeństwa i manifestowało się słowo... zawsze. A słowo to oznacza coś zupełnie innego dla dziecka niźli dla dorosłego człowieka. Domek ceglany był pałacem leżącym w samym sercu najpiękniejszych ogrodów świata. Inni ludzie przechodzący przez ich życie byli obecni tylko na chwilę i zawsze obecność ta uzasadniona była wykonaniem przez matkę pracy i wynikającym z niej dobrobytem. Chłopiec miał poczucie własności, a może inaczej... przynależności do tej wielkiej ziemi, żyznej i pachnącej. Ziemi, której nigdy nie opuszczał. Było to tak oczywistą prawdą, że nie wymagało nawet chwili zastanowienia. Mama była najważniejsza. A gdy szła rankiem do pracy szeroką aleją, zdecydowanym, sprężystym krokiem niosąc konwie i grabie, wyprostowana, pełna radości życia... wtedy była matka Królową prawdziwą. To był świat poziomek i pachnącego, nagrzanego słońcem poszycia lasu. Chłopiec tęsknił czasem za innym światem. Jakieś to takie przedziwne było
i niepoznane, jakby zew, który wabił i przywoływał odgłosami Wielkiego Miasta tętniącego na obrzeżach Ogrodów. Czasami siadywał z Dziaduniem w cienistym gaju, gdzie poprzez gałęzie przedzierały się promienie słońca by zaiskrzyć na lustrze wody w dużej, blaszanej beczce lub igrać na ich postaciach jasnymi, drżącymi plamami. – Nic nie jest stałe na tym świecie synu. Spójrz, to tak jak te plamy słoneczne... raz tu, raz tam, a za chwilę znikną by pojawić się w zupełnie innym miejscu. Tak też i w życiu... raz masz wiele, a innym razem nic. Wszystko to jak te słoneczne blaski, takie zmienne i niestałe, i nie masz na to wpływu bo to jak los. Raz tu, raz tam, gdzie los rzuci tę odrobinę światła, tam trwasz... ale tylko na chwilę. – I tu Jan uchwycił spojrzenie chłopca i ową tęsknotę za tym niepoznanym, co tam gdzieś daleko czekało odkrycia... jak wyspa nieznana. Jak Wyspa Skarbów. Zasmucił się starzec, zadumał i rzekł do chłopca... – Tęsknisz? Nie znasz, a tęsknisz. Posłuchaj starego co życie przeżył i widział wiele. Nie tęsknij za tym światem za murami bo on przedziwny jest i nigdy niepoznany. Sprawia ból i kaleczy dusze, a ludzie co w nim żyją... walczyć muszą o przetrwanie. I walczą... a nie są to synu potyczki honorowe i turnieje rycerskie, o których tom ci rzekł wczoraj. To brutalna walka… jak to kiedyś w czasach najdawniejszych pewien król o imieniu Hammurabi rzeknął – oko za oko, ząb za ząb. Chłopiec spojrzał na starca z niedowierzaniem i spytał – To jak to tam jest? Starzec odrzekł – To wielka dżungla miasta i przeżyje tam najsilniejszy i niekoniecznie ten, który dobrem i szlachetnością wojuje. Nie synu, nie... Prawa tam są, które napisali ludzie. Sami dla siebie napisali i duszą się w tym jako te rydze w maśle smażone. A jest tam też tak, że dla jednych owo prawo święte i jako złamie, to więzienie na niego czeka, a dla inszych to jak kaszka z mlekiem. Jeno się dobrze utuczą. Bo to wiesz dzieciuku, zależy na jakim ty stołku tam za murami zasiądziesz.. na niskim czy na wysokim.
Tu chłopczyk spojrzał na zydel Dziadunia, a później na swój stołeczek malutki i główką pokiwał, że to niby rozumie, a nauka starca nie poszła w las. – Tam za murem człowiek człowiekowi wilkiem jest – rzekł Jan. – Jak w puszczy? – spytał dzieciak. – Tak – skinął głową starzec. – Tamten świat jest surowy i bezwzględny. Tam tylko poeci mogą czasem bezkarnie zapatrzeć się w gwiazdy lub na promienie słońca pomiędzy liśćmi czy taniec ptaków na gałęziach drzew. Tylko poeci...
– powtórzył Jan. – Zapomnij chłopcze o tamtym świecie i ciesz się tym, który tu widzisz, bo nic piękniejszego na tej ziemi nie masz nad te ogrody, świergotania ptaszków pełne, nad tę ciszę cienistych sadów i wietrzyk co igra tu i tam w rabatach. Ciesz się Mateczką swoją i jej dobrocią. Paś chłopcze oczy i serce swoje bo przyjdzie też czas i wypełni smutkiem i troską twoje dni. A wtedy wspomnisz moje słowa, bo nie będzie ci się to podobało. To zawsze przychodzi, zawsze... i zmieni się wszystko jak te plamy słoneczne w ogrodzie. Tam gdzie słońce było jeszcze przed chwilą już nadchodzi cień. I zamilkł wtedy stary człowiek i pogrążył się w zadumie, a chłopiec wiedział, że to rozmowy koniec i już dzisiaj starzec nie odezwie się ni słowem. Dzieciak pytał Matkę o Jana i... dlaczego on taki? A ona patrząc gdzieś w dal tylko wzruszała ramionami.
*Matka
Jestem tu i teraz
o szarym świcie
Gdy Słońce wstaje
przy mnie się budzicie
Jestem
w Południe
skwarne i gorące
rozdaję kapelusze
w dzień dżdżysty parasolki
wodę chłodną w suszę
Gdy Słońce zachodzi
mówię wam – dobranoc
W ciemnościach
Skrzydła jak Noc
roztaczam bezpieczne
jasne włosy
na poduszce
rozrzucam
i gwiazdy na Niebie
czuwania świetliki zapalam
gdy śnicie
Jestem tu i teraz
Ja Matka
na jedno małe życie ...