A co tam w Różanym Dworze...Kartka z podróży...
A co tam w Różanym Dworze ... Kartka z podróży - A Ty mnie na Wyspę zaprowadź – konfesjonał wspomnień czyli jak Tatko kochany wyspę dla swojej Jedynaczki odnalazł i co dalej było ci za porządkiem, a też o ptakach Gordona i myślach zebranych pod starym asparagusem w wioseczce mojej, na plaży w dzień niebieski i upalny – część I
A Ty mnie na Wyspę zaprowadź
gdzie trwa senna pogoda
i śmierci nie ma
ni łez
Bo dziś i jutro i na wiek cały
pamięć czas
zatrzyma wspaniały
gdzie Ty i ja ...
Niech trwa
niech trwa ...
/Monika Maciejczyk/
Wielki poeta ukraiński, mój przyjaciel Oleksandr Gordon napisał kiedyś dla mnie wiersz o ludziach co jak ptaki... powracają. Znajduje się on w jednej z antologii polsko-ukraińskich i jest w moich zbiorach na półce... po serdecznej stronie w mojej bibliotece. Oleksandr ujął i ubrał w słowa to co jest sensem moich wieloletnich wędrówek na wyspę. Z krańca Europy po kraniec. I spytalibyście o sens. I słusznie. Jednak nie odpowiem na to pytanie, bo nie znam odpowiedzi. Choć mogłabym opowiadać godzinami, dniami, miesiącami o mojej Wyspie. Bowiem to niekończąca się opowieść.
A gdy nadchodzi lato... czuję instynktownie coś co sprawia, że wszystkie moje działania i te ważne, i te najmniejsze, skierowane są na łamanie przeszkód i prostowanie dróg w mojej corocznej wędrówce na Wyspę.
A Wyspa... związana ze mną jak ciało z duszą człowieka. Zaślubiona historią mojej rodziny. Jej przeszłością i dniem dzisiejszym.
Przed wielu laty odnalazł Wyspę na Adriatyku mój kochany Ojciec Stanisław Maciejczyk i zawiódł tam sobie tylko znanym sposobem, swoją córkę jedynaczkę. Dziecko wokół którego kręcił się cały świat tego wspaniałego człowieka. Lekarza, chirurga i najlepszego Ojca na świecie. Bowiem, gdy byłam dzieckiem... Ojciec mój to był mój świat, który widziałam jego oczyma, pojmowałam jego umysłem i czułam jego sercem. A wszystko co od niego otrzymałam ... dobre, mądre i piękne. A to dlatego, że z wielką miłością dane. Uczuć to się mój Tatko wstydził, choć wulkan serca i emocji w nim drzemał. No, może nie to, że się wstydził ale okazać nie umiał, a jeśli już to ukradkiem i bardziej w czynach i rzeczach pomieścić się miały, a nie w całusach czy to przytulaniu. Oj, takie dziwne to kiedyś było męskie wychowanie, „chłopaki nie płaczą”. I taki też to Tatko mój był jako owoc swojej epoki. Odczytywać trzeba było to wielkie serce i wielkie miłowanie z czynów i intencji jego. Tyle to już lat minęło od śmierci mojego Ojca, a ja czasem jeszcze odkrywam to czy owo, w tym czy tamtym zawarte i zaklęte. Te serdeczne łamigłówki.
Lata 70. otworzyły polski świat. Długo czekało się jednak na paszport, długo też formalności wszelkie załatwiało.
A dawnymi czasy Jugosławia za rządów Josipa Broz Tito była przedmurzem Zachodu. O wolność i sposób życia, o gospodarczą swobodę i otwarcie kraju na świat chodziło... i z krajów budujących ówcześnie socjalizm, ten wybił się na wysoką pozycję niezależności. Dobrze się tam wtedy ludziom żyło i w miarę dostatnio. A Tito zielone światło zapalił by mężczyźni na zachód po bogactwo wyjeżdżać mogli, a po ciężkiej pracy owoce jej do kraju ojczystego przywozili, domy i hotele budowali i żyli tu zacnie i dobrze w dziedzinie przodków swoich, kraj ten i wielowiekową tradycję szanując.
Ale ja nie o tym chciałam Państwu opowiedzieć. To była wielka polityka i umiejętność przywódcy państwa, pogodzenia dwóch wielkich bloków politycznych w jednym państwie, które zdało się być krainą szczęśliwą. Nasze rodzime przysłowie, będące mądrością narodu rzecze... „Panu Bogu świeczkę, a Diabłu ogarek”. Wielka to umiejętność.
Wróćmy jednak do dawnych lat i decyzji moich rodziców o wakacjach w Jugosławii. Pojechaliśmy nową ciemnozieloną skodą Tatki.Mama, Tatko i ja. Towarzyszyli nam w tej wielkiej wyprawie przyjaciele rodziców Państwo Kobusowie. Młodzi rodzice z dzieckiem. Też z córką – Kasią. To bardzo piękne i ciepłe wspomnienia z podróży. Przyjaźniący się rodzice – lekarze. Pełni pasji młodzi mężczyźni. Jaka piękna to była przyjaźń. I dwie małe dziewczynki... jak siostry. Nierozłączne, roześmiane, jasnowłose, opalone i zawsze skore do figlów. To był szczęśliwy czas. Po wielu latach wracam tam we wspomnieniach.
Jechaliśmy wzdłuż Wybrzeża Dalmatyńskiego, drogą wykutą w skałach, zawieszoną nad błękitnym morzem. Słońce i upalna pogoda. Przestrzeń wypełniona szczęściem po brzegi. Dwa samochody ... jeden za drugim, bardzo uważnie wspinające się ponad skalistymi przepaściami i w każdym z aut w otwartym szeroko oknie, wystające małe stópki dziewczynek. A wtedy o klimatyzacji jeszcze nikomu się nawet nie śniło.
Wspomnienia moje z tamtych dni to... jedne z najpiękniejszych. Przyjaźń, taka prawdziwa, człowiek tuż obok drugiego człowieka. Bliskość, serdeczność, dobroć i coś ponad czego nazwać nie umiem, a w serce i duszę zapadło głęboko. Na tyle, że pozostanie ze mną w myślach i wspomnieniach już na zawsze. Piękne to były dni. Jednak jak wszystko na tym świecie nieuchronnie zbliżało się do końca. Matka moja mawiała, że... wszystko co dobre szybko się kończy. A we mnie narastał bunt.
I przez całe moje życie rozpaczliwie chciałam udowodnić, że... to nieprawda. I takie staranie człowieka by odwrócić bieg małych historii, czasem przynosi dobre owoce.
Wróćmy jednak do ostatnich dni dalmatyńskich wakacji.
Dawnymi czasy, podczas wyjazdów zagranicznych Polaków, funkcjonowało coś co zwano voucherami, a była to jakaś ściśle określona i gwarantowana suma pieniędzy przynależna każdej osobie przebywającej za granicami kraju. Kwota ta przysługiwała nie tylko osobom dorosłym, ale także dziecku.
Powoli wkradł się smutek i jakaś melancholia, że wkrótce już według prawideł Matki mojej... wszystko co dobre szybko się skończy i trzeba będzie opuścić ten Raj na Ziemi. Nie chciałam myśleć o tym. I wtedy, któregoś poranka, tuż przed wyjazdem do Polski, przyszedł Tatko i oznajmił pewną dobrą nowinę... że jest wybór. I każdy z nas ma swoje pieniądze i może uczynić z nimi co tylko zechce. I już na początku zaznaczyła się różnica zdań pomiędzy Matką moją, a Ojcem w kwestii spożytkowania tych zasobów.
Ojciec marzył o wycieczce nad Morze Śródziemne w serce Adriatyku na Wyspę Hvar i do Błękitnej Groty zwanej Modra Splija. Matka moja marzyła o... złotej bransoletce, pięknym wyrobie sztuki prowadzącej swe wzory z dziejów rzymskich Dalmacji. A wiecie, że jeśli się marzy, to czasem marzenia się spełniają.
I oboje patrzyli na dziecko. Na córkę swoją Monikę... co wybierze? Czy złoty pierścień z podróży, który zostanie już po wieczne czasy, czy coś czego dotknąć ani zmierzyć, czy zważyć nie można, bowiem nie ma takiej miary ani wagi świata. Co wybierze? Matka skłaniała ku rozsądkowi.
Ojciec podążał za marzeniem. Miałam wybór... jak dorosły, dojrzały człowiek.
Myślałam tylko przez chwilę i wybrałam marzenie.
I nie wiedziałam wtedy, tego dnia, że oto rozpoczyna się jeden z najważniejszych rozdziałów w moim życiu. Wielka historia chorwacka. Największa i najpiękniejsza. Związana ze mną tak jak dusza z ciałem człowieka. Historia na życie.
Poszłam śladami Ojca... za marzeniem.
c.d.n.