A co tam w Różanym Dworze...

Autor: 
Monika Maciejczyk

- A Ty mnie na Wyspę zaprowadź – konfesjonał wspomnień czyli jak Tatko kochany wyspę dla swojej Jedynaczki odnalazł i co dalej było ci za porządkiem, a też o ptakach Gordona i myślach zebranych pod starym asparagusem w wioseczce mojej, na plaży w dzień niebieski i upalny – część II
A Ty mnie na Wyspę zaprowadź
  gdzie trwa senna pogoda
                  i śmierci nie ma
                   ni łez
 Bo dziś i jutro i na wiek cały
pamięć czas
             zatrzyma wspaniały
                      gdzie Ty i ja ...
                      Niech trwa
                       niech trwa ...

Poszłam śladami Ojca... za marzeniem.
Dzień był upalny, niebieski. Wsiedliśmy z Ojcem na pokład wielkiego, białego wodolotu. I popłynęliśmy w nieznane. Wioseczkę, która stała się tak ważną częścią mojego późniejszego życia ... zobaczyłam z pokładu statku po raz pierwszy, gdy zbliżaliśmy się do portu Hvar. Po prawej stronie pokładu staliśmy z Ojcem opierając się o białą balustradę. Tuż obok nas stał Anglik z ogromnym profesjonalnym aparatem fotograficznym. Tatko rzekł ... popatrz, gdybyśmy mieli taki sprzęt, to moglibyśmy sfotografować tę małą wioseczkę tam w oddali. A wszystko byłoby tak widoczne jak z bliska ... domki, ludzie, łódki i zwierzęta. I nic to, że Anglik ów fotografował, bowiem najważniejsza w tamtej chwili fotografia zapisała się we mnie ... najpiękniejszym wspomnieniem, pełnym uczuć nieznanych, a tak doniosłych jak nigdy.
I oto Hvar ... port prastary, jeszcze z czasów rzymskich, a później rozkwitły architekturą i sztuką za czasów Republiki Weneckiej. Marmurowe domy i kościoły, lekkość form architektury sakralnej. Marmurową bielą lśniący w słońcu Plac św. Stefana i maleńkie miejsce w porcie, tuż przy przystani. Mały ogród tajemny pod palmami. Cienisty, niosący odrobinę chłodu w czas upału i żaru lejącego się z nieba. A pod starymi palmami biała ławeczka. I tam to przed laty, prawie przed wieku pół, siedział sobie mój szczęśliwy Tatko ze swoją Jedynaczką i ... jedli polskie szprotki w oleju z białą hvarską bułeczką, mocząc kawałki białej bułki w oleju szprotkowym z puszki.
I tę chwilę pamiętam tak mocno, bowiem te wszystkie wielkie wspaniałości tego świata niczym są wobec bliskości i tej więzi pomiędzy ojcem i córką. Więzi nieprzemijającej, zapisanej wspomnieniem rzeczy miłych i drobnych. Zdałoby się tak mało ważnych i prawie nieistotnych. A jednak tak bardzo to pamiętam.
Oj, rozhulana ci ja byłam, rozpuszczona, jak to Matka moja mawiała ... jak dziadowski bicz. A Tatko mój w wielkiej mierze sprawcą był owego dziecka rozpuszczenia.
Tym, którzy nie znali mojego Ojca chciałam rzec, że był to niezmiernie praworządny i uporządkowany człowiek. Funkcjonujący społecznie w sposób zadziwiająco prostolinijny i akceptowalny prawie przez wszystkich. Aby przybliżyć jego istotę, chciałabym przytoczyć tu pewną historyjkę małą, a wielką. Pewien morał, który przez moje późniejsze życie był Ojca mojego ...logo. A to tak,że mawiał do mnie ... pamiętaj, jeśli masz dwa jabłka, a jedno z nich ładniejsze od drugiego, to lepsze daj drugiemu człowiekowi. Nawet jeśli nie będzie o tym wiedział. I to był cały mój Ojciec prawdziwy. Człowiek szanowany i bardzo kochany przez innych ludzi. Nigdy nie przekraczał niedozwolonych barier. Przestrzegał przepisów prawa i tych praw zwyczajowych. Trudno byłoby, a powiem, że nawet niemożliwym, namówienie mojego wielce szlachetnego Ojca do jakiejkolwiek dyspensy kroku zmierzającego na manowce. To było po prostu niemożliwe.
A jednak ... jednym i jedynym wyjątkiem potwierdzającym całą regułę była jego Jedynaczka.
A było oto tak, że wspólnie ujeżdżaliśmy konie, dokarmialiśmy łamiąc wszelkie przepisy – głodne zwierzęta w niemieckim ZOO w Halle, chadzaliśmy do kina na filmy dla dorosłych pod warunkiem, że były one głęboko intelektualne, a i 9-latka prowadziła samodzielnie pod czujnym okiem Ojca samochód na pustej, budującej się górnej drodze do Szczytnej – międzynarodowej E-12. Ojciec wiedział,że może mi zaufać. Ludzie mawiają, że z kimś można ... konie kraść. I tak to było, że ja mogłam z Tatkiem moim te konie kraść, a Tatko mój ze mną. I obok tej tajemnicy nas dwojga ... z nikim i nigdy koni już nie kradliśmy.
Wróćmy jednak na wyspę pod palmy do puszki smakowitych szprotek wędzonych, podanych na obiad na ławeczce na Tatkowym kolanie, a lepsze to było niźli wszystkie homary świata we wszystkich najlepszych restauracjach ... na dodatek zapijane szampanem. A nam szampan nie był potrzebny, bo z emocji i wielu wrażeń i tak kręciło się w głowie.
Wielki wodolot cumować miał w porcie tylko godzinę przed odpłynięciem na pełne morze, na wyspę Bisevo, gdzie znajdowała się zapisana w księgach UNESCO lazurowa grota. A wielce ważne to było o tyle, że w grocie owej zjawisko luminescencji zachodzi tylko o godzinie 12 w południe i trwa nie dłużej niż jedną godzinę. Grota ta ciemna znajduje się wewnątrz małej i nieprzyjaznej o urwistych brzegach, wysoko wypiętrzonej wyspy. Do groty prowadzi tunel jakby wydrążony w skale, wąski i niski, mogący pomieścić tylko jedną małą łódkę. O godzinie 12, w samo południe do jaskini, pod powierzchnią krystalicznie czystej wody na głębokości dziesiątek metrów... wkrada się i wnika światło słoneczne, promieniując spod głębin. A dzieje się to wszystko tylko wtedy, gdy słońce w zenicie załamuje w podwodnym otworze swoje promienie tworząc tęczę.
Ale o tym już za chwilę, bo wrócę jeszcze do ławeczki w porcie, Tatki ze szprotką i niesfornej dziewczynki proszącej o samotną, krótką wycieczkę po miasteczku. Tatko zmęczony upałem i podróżą, a koza rozbrykana i tryskająca energią młodości. I co ... a to tak, że argumenty Jedynaczki przeważyły i już po chwili obraz Tatka w gaju palmowym począł się oddalać i maleć, a przede mną otworzyło się przepiękne śródziemnomorskie miasteczko. Upalne, z uliczkami jak kozie ścieżki, domami jeden przy drugim i z suszącym się nad owymi promenadami praniem. Wielkie przeżycie, gdy zaglądałam do wnętrz domów widząc tam nowoczesność jakiej nie było w Polsce. Zauroczyło mnie wszystko to, co mijałam i ...zatrzymał się czas. A na ręku, niestety nie było zegarka.
I po chwili, jak mi się zdało ... niewielkiej, poczęłam szukać drogi powrotu do portu. Coraz bardziej rozpaczliwie. Słysząc głośne syreny wodolotu ... biegłam. Aż w końcu w dole miasteczka odnalazłam port i Tatkę bladego jak prześcieradło. Przerażonego co będzie, gdy statek odpłynie ... bez nas. Opóźnienie przekroczyło kwadrans, co w tym przypadku mogło oznaczać spóźnienie na czas słońca w zenicie i zjawiska luminescencji, na które czekały dziesiątki osób na statku.
O dziwo, dobrze to pamiętam. Powrót mój był ... bez wyrzutów. Tatko tylko rzekł... jak dobrze, że już jesteś.
I popłynęliśmy.
Lekka bryza owiewała nam twarze. A z morza wyłoniła się wyspa. I wsiadaliśmy kolejno po kilkanaście osób na długą i wąską łódkę, aby ciemnym tunelem wpłynąć do wnętrza Błękitnej Groty. Łódź prowadził człowiek dziwnie ubrany, trzymający w dłoniach długi kij, którym manewrując zwinnie omijał skaliste ściany tunelu. I gdy wpłynęliśmy ... oczom naszym ukazał się widok, którego nie zapomina się do końca życia.
A i powiem Wam, że w grocie tej głębokiej jest surowy zakaz kąpieli i jako żywo nie udało się to nigdy i nikomu. I co ... a no to, że pierwszą rzeczą, którą uczyniła Ojca Jedynaczka, to było wślizgnięcie się ciche i szybkie do wody, a później okrzyki ludzi na łódce ... bowiem zjawiska świetlne temu towarzyszące zapierały dech w piersiach. A Tatko mój zamiast to mnie rozpaczliwie z tej wody wyciągać, srożyć się i zakazywać, to mocno trzymał w dłoniach swoich stary polski aparat fotograficzny i zdjęcie robił za zdjęciem z przejęciem wielkim ... oczywiście bez lampy błyskowej. I żadne z tych zdjęć nie wyszło, a na filmie były czarne jak noc i puste klisze.
I nic to ... bo pamięć moja zarejestrowała to, aby później, po wielu latach opisać w mojej chorwackiej powieści – MARINA (Szczecin 2008); ISBN 978-83-60303-31-3. I tutaj kończąc tę historię cytuję Państwu fragment mojej książki, którą dedykowałam i poświęciłam mojemu Ojcu.
cyt. „Światło sącząc się sobie tylko znanymi sposobami tworzyło w głębi ciemnej groty, wypełnionej do połowy wodą, feerię barw. Przefiltrowane przez wodę promienie słońca rozszczepiały się na setki kolorów i zadziwiających efektów świetlnych, które prostym, dobrym ludziom przywodziły na myśl to co zastaną w Niebie ... W tym to Niebie zanurzyła się Marina, lekko i zwinnie zsunąwszy się z łodzi przewoźnika do wody. Chwile takie i nie ma się czemu dziwić – przechowuje człowiek w swojej pamięci do końca swych dni, jak skarby największe i najcenniejsze. Marina wyglądała jak syrena. Piękne, opalone ciało pokryło się tysiącami maleńkich pęcherzyków powietrza, nabierając barwy srebrzystej. Łagodne, płynne jej ruchy sprawiały, że od rąk i nóg srebrne te drobiny odrywały się pozostawiając świetliste, długie smugi. Woda, aż po dno głębokie, była błękitna, modra, niebieska, lazurowa i szafirowa, a prawdę powiedziawszy,to chyba wszystko razem i świeciła cudownym intensywnym blaskiem. Wprost nieopisanym. Jak gdyby jakimś wewnętrznym światłem. Ściany skalne igrały tęczą, a właściwie to już nie były ściany tylko jakieś zjawisko z pogranicza iluzji i magii. Czerwień drgała i pulsowała ze złotem, zielenią srebrem, różowo-niebieską poświatą. Wszystkie barwy świata, nakładały się na siebie i tańczyły, tańczyły, tańczyły.”
Ojciec mój zmarł następnego roku i tylko ten jeden raz na Wyspę mnie zaprowadził. Byłam wtedy dzieckiem.
I pomyślcie ... czy można więcej w darze dostać od Ojca swojego, niż to dziedzictwo, które mi podarował.
I tak rozpoczęła się w moim życiu Wielka Chorwacka Historia. W wioseczce mojej przez 20 lat napisałam dwie powieści, opowiadania, nowelki, tysiące wierszy i teksty piosenek. Namalowałam setki barwnych miniatur na białym hvarskim marmurze i moje Madonny, które po Hvarze w kaplicach tu i ówdzie dom swój znalazły.
U Przyjaciół tam mieszkam, a Mira i Ivo Tudor mówią do mnie ...przecież tu Twój Dom.
Czy można wymarzyć sobie coś więcej. Szybuję tam w chmurach ... jak śpiewa Zucchero – ,,Va pensiero sull’ali dorate”.

Wydania: