Opowiadanie: Nadzieja

Autor: 
Zbigniew Czyszczoń

• Czego tam jeszcze szukasz? – spytał ten stojący obok kontenera na śmieci. - Przecież mamy już pełne torby.
Drugi mężczyzna, zanurzony górną częścią ciała w otworze, przerzucał zawartość zbiornika metalowym prętem, zakończonym z jednej strony hakiem, a z drugiej płaską łopatką. Dumny był z tego narzędzia, które sam wykonał, gdyż bardzo ułatwiało mu ono pracę.
• Chodźmy już – nalegał ten pierwszy. Zaczyna padać.
Rzeczywiście, deszcz niemrawo siąpiący dotychczas, zaczął gęstnieć w grube krople. Mężczyzna postawił na mokrym asfalcie dwie trzymane przez siebie zniszczone torby plastykowe, wypełnione po brzegi.
Z jednej z nich wyjął parasol. Nie był to najnowszy model parasola, chociaż ludzie i takie czasami wyrzucają na śmieci, może przez roztargnienie albo przez złośliwość. Ten akurat miał tylko kilka prętów i brak mu było rączki. Jedynie płótno było w dobrym stanie. Mężczyzna otworzył to, co dało się jeszcze otworzyć w parasolu, i podniósł go, chroniąc głowę. Wyglądał jak doskonale zaprojektowany strach na wróble.
W tym czasie drugi mężczyzna, podobny do kleszcza wpijającego się w zielone ciało kontenera, pracował ciężko tym swoim specjalnym prętem, docierając nim aż do samego dna. Gdy nie mógł dosięgnąć czegoś z tego miejsca, w którym się znajdował, przechodził do następnego otworu powtarzając te same czynności. Tak zaabsorbowany był pracą, że nie czuł nawet deszczu, który padał mu na plecy. Mógł go nie czuć, gdyż miał na sobie kilka warstw wszelakiej odzieży, skutecznie chroniącej go przed natarczywymi kroplami deszczu, które były zdziwione i zaskoczone tym faktem, podążając z niechęcią w dół. Jedno tylko miejsce pozostało czułe na ten mokry atak , a były nim podarte i dziurawe od spodu buty.
• Cholera! – zreflektował się po jakimś czasie mężczyzna, gdy poczuł w nich wodę. - Gdzie ja wdepnąłem?
Wysunął się z otworu jak ptak z dziupli, i spojrzał na swoje przemoczone stopy, oraz na kałużę, w której właśnie stał. Znów zaklął.
• A niech to szlag! Przecież nie mam zmiennego obuwia.
W tej samej chwili, wpadłszy na genialny pomysł, zanurkował znów do kontenera, wyciągając z jego wnętrza kilka suchych gazet.
• Po co ci te gazety? – spytał strach na wróble, kuląc się pod prowizorycznym dachem.
• Mówiłem ci już, że zawsze trzeba myśleć – odpowiedział kleszcz. Myśleć! – powtórzył jeszcze raz z dumą.
Mówiąc to, zdjął buty i owinął bose stopy gazetami. Na gazety nałożył foliowe worki. Dopiero wtedy ponownie ubrał dziurawe buty.
• Widzisz po co? – odpowiedział na zadane mu wcześniej pytanie.
Strach na wróble popatrzył z uznaniem na swojego kolegę. Był bardzo zadowolony z tego, że został wybrany na towarzysza życia, przez tak mądrego faceta. Sam był raczej bardziej bezradny niż zaradny.
• Chodź Józek. Dzisiaj już nic nie znajdziemy – powiedział kleszcz z gazetami w butach.
Okazało się, że strach na wróble miał imię. Bez słowa złożył parasol i podniósł dwie ciężkie torby, podążając za oddalającym się kolegą. Deszcz rozpadał się na dobre, wypłukując z osiedla wszystkich ludzi. Tylko oni kroczyli alejkami, chowając głowy w ramionach, chociaż nie na wiele się to zdało. Deszcz przenikał wszędzie.
W pewnym momencie mężczyzna o imieniu Józek zatrzymał się nawołując idącego cały czas przed nim kolegę.
• Mietek! Mietek! Popatrz jaki pełny!
Gdy idący przed nim kleszcz (który jak się okazało też miał imię), zatrzymał się i odwrócił w jego stronę, wskazał mu głową zielony kontener wypełniony do granic możliwości.
• To nie nasz rewir – skwitował krótko Mietek i poszedł dalej.
• Nikt nas nie zauważy – Józek nie dawał za wygraną – W taki deszcz nikomu nie będzie się chciało pracować.
• Powiedziałem nie, to nie. Każdy ma swój rewir... My też mamy swój.
Deszcz był nieznośny. Musieli znaleźć schronienie, aby nie przemoknąć na wylot. Na ironię znaleźli je obok następnego kontenera, stojącego pod wiatą. To też nie był ich rewir. Ale zaryzykowali. Usiedli na swoich bagażach, chowając się za zielone pudło. Wypili piwo z kilku puszek znalezionych wcześniej, a nie opróżnionych do końca. Każda puszka była innej marki, ale oni nie zwracali na to uwagi. Ważna była tylko zawartość. Zapalili niedopalone przez innych papierosy.
• Mam nadzieję, że deszcz przestanie w końcu padać – odezwał się Józek.
• Nadzieja, nadzieja ...każdy ma jakąś nadzieję – dodał Mietek.
• Ja tam mam – Józek myślał o deszczu i tylko o nim, mając mokro w butach.
• A ja nie mam – powiedział Mietek przekornie, myśląc o czymś zupełnie innym.
Ponieważ deszcz nie przestawał padać, zdecydowali opuścić prowizoryczne schronienie. W starej części miasta zeszli po zwalonych schodach ruin, będących kiedyś tętniącą życiem kamienicą, do piwnicy, w której mieszkali przez ostatni tydzień. Byli kompletnie przemoczeni.
W mokrych ubraniach położyli się obok siebie, na podartym materacu, leżącym bezpośrednio na kamiennej posadzce. Przykryli się grubą kołdrą i kocem. Gdy po chwili zrobiło im się ciepło, zdjęli wierzchnie, mokre odzienie i rozwiesili je na gwoździach wbitych w ściany piwnicy. Następnie zapalili kilkanaście świec i kilkanaście zniczy, znalezionych w kontenerze na cmentarzu. (Wyciągali je rzeczywiście z kontenera, bo tak kazał robić Mietek. Dla Józka było to bardzo głupie postępowanie, skoro pod ręką leżały całkiem nowe, dopiero co zapalone. Ale Mietek decydował. Powiedział, że nie wolno ich ruszać, więc wybierali ze stosu szkieł nie dopalone znicze i kawałki świec, kalecząc sobie przy tym dłonie). Położyli się znów, odwracając kołdrę wilgotną stroną na zewnątrz. To była ich metoda suszenia odzieży i ogrzewania siebie nawzajem.
• Nieźle nam poszło – pierwszy odezwał się Józek...
Mietek w tym momencie przebijał wzrokiem ceglane sklepienie piwnicy.
• ... znalazłem całe dziesięć złotych w zielonej torebce... Całe dziesięć złotych... kiedyś trafiło mi się co prawda dwadzieścia złotych, ale to było kiedyś.
Mietek leżał w dalszym ciągu z utkwionym w cegłach wzrokiem.
• Powiedz mi Mietek dlaczego ludzie wyrzucają pieniądze? – ciągnął dalej Józek. Dlaczego akurat pieniądze? Przecież one się ani nie starzeją, ani nie niszczą. I kiedyś też będą miały jakąś wartość.
• A skąd ja mam to wiedzieć? – odpowiedział w końcu Mietek pytaniem na pytanie, tak jak to miał w zwyczaju robić, wykazując tym swoją ignorancję. Ale już po chwili dodał tonem usprawiedliwienia: - Ludzie wyrzucają różne rzeczy. Nawet takie, których nie powinni wyrzucać... – przerwał szukając jakiegoś uzasadnienia tego stwierdzenia, które jakoś tak niespodziewanie, samo mu się nasunęło – ...bo wtedy mogą wyrzucić kawałek siebie.
• Jak mogą siebie wyrzucić na śmieci? – spytał Józek.
• Ja tylko tak powiedziałem. W przenośni.
• W czym?
• W przenośni – tłumaczył cierpliwie Mietek. To tak jakbym powiedział, że jesteś klawy facet, znaczy się w porządku... to znaczy dobry.
• Jestem dobry?
• Dobre to jest ciastko albo piwo, rozumiesz? To jest właśnie przenośnia.
• Nic z tego nie rozumiem – odpowiedział zawstydzony Józek.
Piwnica nie miała okien, ale za to miała dwa wejścia. Mietek zawsze wybierał takie lokale, z których można szybko uciec. Przez dwa lata tułaczki nauczył się wiele. Również tego, że szybka ewakuacja jest najlepszym sposobem na przetrwanie. Ponieważ dwa wejścia zasłonięte były kocami i kartonami, w pomieszczeniu zrobiło się bardzo ciepło od palących się świec i zniczy.
Wtedy Mietek polecił Józkowi, aby pogasił je, zostawiając tylko jedną świecę. Leżeli w dalszym ciągu, ale już w lepszym nastroju, obserwując tańczące na ścianach cienie.
• Ale nam dobrze co? – odezwał się Józek.
• Mów za siebie – odpowiedział Mietek nie mając ochoty do rozmowy.
• Tobie na pewno było kiedyś lepiej – kontynuował niezrażony Józek.
• Zamknij się do cholery! – krzyknął Mietek. Mówiłem ci już, żebyś nie wracał nigdy do „ kiedyś”. Teraz jest t e r a z i kwita. Rozumiesz?
• Mnie nigdy nie było tak dobrze jak teraz – Józek nigdy nie rezygnował z tematu, który zaczął. Musiał go dokończyć, aby nie zapomnieć, co chciał powiedzieć.
***
Dzień wstał słoneczny lecz chłodny. Mimo, że był już kwiecień. Dla Mietka i Józka, którzy żyli w swoim własnym wymiarze czasu, nie było ważne, która jest godzina, ani jaki jest właśnie dzień tygodnia. Spali więc w swoim wspólnym łożu aż do południa. Gdy wyszli na zewnątrz, mrużąc oczy przed słońcem, nawet nie zdziwili się, że jest tak wysoko. Większe zdziwienie ogarnęło ich natomiast, gdy zobaczyli swój kontener w takim samym stanie, jakim zostawili go wczoraj. Nikt go nie opróżnił, ani nie dołożył nic nowego. Mietek rozglądał się badawczo po osiedlu.
• Ależ my durni – powiedział stukając się pięścią w czoło. - Przecież dzisiaj jest niedziela.
• Mnie też tak się wydawało – dodał Józek.
• Nie pleć głupot – zwrócił się do niego Mietek. - Ty nawet nie wiesz, która jest godzina.
• Mnie godziny nie są potrzebne – wyjaśnił Józek, a po chwili spytał:
• To co będziemy dzisiaj robić?
• To co wszyscy ludzie w mieście – odpoczywać.
Wrócili do swojej piwnicy i wzięli się za przygotowanie obiadu. Może to zbyt ambitnie powiedziane. Wzięli się jedynie za przygotowanie jakiegoś ciepłego posiłku, którym najczęściej była bardzo gęsta zupa, gdyż wrzucali do wrzącej wody wszystko to, co znaleźli, a co nadawało się do zjedzenia. Była to ich zupa śmieciowa, chociaż Mietek nazywał ją bardzo górnolotnie witaminową. Do przygotowania służył im podziurawiony specjalnie po bokach garnek, odwrócony do góry dnem i postawiony na cegłach. Był to ich piec, w którym palili zawsze tym, co mieli pod ręką, a co było łatwopalne. Pod jedną ze ścian piwnicy, mieli zapas znalezionych gazet, ich podstawowe źródło ciepła. Gazety spełniały jeszcze inną rolę. Józek przed zniszczeniem zawsze rozkładał każdą gazetę, oglądając kolorowe zdjęcia. Najbardziej podobały mu się dziewczyny, a szczególnie jak były nagie. Wtedy wyrywał zdjęcie i odkładał na bok. Uzbierał ich już cały stos, który w każdej wolnej chwili przekładał i segregował oglądając z wypiekami na twarzy. Mietek natomiast od czasu do czasu, jakby od niechcenia przeglądał gazety, zatrzymując wzrok na jakimś tekście, ale już po krótkiej chwili odrzucał gazetę ze złością, drąc ją na kawałki. Józek dyskretnie obserwował zachowanie kolegi, mając za każdym razem ochotę spytać go, dlaczego tak się okropnie denerwuje, ale nigdy nie odważył się tego zrobić. Czuł intuicyjnie, że to nie jego sprawa.
Teraz Józek nalał wodę z plastikowego pojemnika do metalowego, obtłuczonego kubka i postawił na prowizorycznym piecu. Siedząc na cegłach przy swoim wynalazku, darli gazety na kawałki, i wsuwali pomiędzy cegły, zapalając jedne od drugich. Już po chwili całe piwniczne pomieszczenie wypełnił różnokolorowy zapach gazet. Ta zabawa z ogniem trwała bardzo długo, ale mężczyźni nie byli zniecierpliwieni. Mieli bardzo dużo czasu, w przeciwieństwie do tych, którzy zamieniali go na coś bardzo konkretnego. Gdy woda w kubku zaczęła bulgotać, ucieszyli się jak dzieci. Wtedy właśnie Mietek zauważył w rękach Józka zeszyt. Może nie zwróciłby uwagi na ten zniszczony zeszyt, gdyby nie gruba skórzana okładka, która przykuła jego uwagę. Coś mu ona przypominała. Wziął zeszyt do rąk i otworzył go. Niestety, w środku zostało zaledwie kilka kartek. Reszta kartek, a musiało ich być sporo, została w brutalny sposób wyrwana. Mietek zaczął czytać i krzyknął:
- Józek, posłuchaj! Ale w tym samym momencie zrezygnował z zamiaru głośnego czytania, gapiąc się na litery tak, jak na chińskie znaki, próbując je rozszyfrować.
• Czego mam słuchać? – spytał Józek.
• Już niczego – uciął rozmowę Mietek.
W dalszym ciągu darli gazety, i palili na prowizorycznym palenisku. Zeszyt powędrował za pazuchę Mietka, który co chwilę sprawdzał czy tam jest.
***
Gdy następnego dnia zawędrowali znów na swoje osiedle, Józek zauważył, że jego kolega zamiast pracować tym swoim wspaniałym przyrządem do rozgrzebywania śmieci, stoi i przygląda się betonowym blokom, jakby je widział po raz pierwszy.
• Mietek – zwrócił się do kolegi.
- Co tak stoisz?
• Odwal się – odburknął Mietek.
Stał w dalszym ciągu, obserwując otwarte okna pobliskich bloków, jakby kogoś szukał. Poprawił na sobie podartą marynarkę i zbyt duży płaszcz. Zaskoczył tym bardzo Józka, który właśnie od kolegi nauczył się ignorować całkowicie swój wygląd. To właśnie Mietek powtarzał mu przecież, że im bardziej naturalnie będą wyglądać, tym większą swobodę będą mieli w poruszaniu się po otaczającym ich świecie.
Od tego dnia Mietek co dzień zaskakiwał Józka swoim zachowaniem. Po pierwsze zaczął się od czasu do czasu myć i czesać. Najdziwniejsze było to, że tego samego wymagał od swojego towarzysza życia. Przystrzygł sobie również brodę, sięgającą mu do piersi, a pracując w kontenerze, zaczął szukać przede wszystkim ubrań i butów.
Pewnego wieczoru Józek nie wytrzymał, czując intuicyjnie oddalanie się jego kolegi i spytał, co mu się stało, i dlaczego tak się zmienił.
• Ty i tak tego nie zrozumiesz – odpowiedział spokojnie Mietek.
• To przez ten zeszyt, prawda? – spytał Józek zaskakując swoją przenikliwością, inteligentniejszego o niebo Mietka.
Pytanie zawisło w próżni i zapewne tam by zostało, gdyby nie wydarzenia, które nastąpiły w niedługim czasie.
Opuszczali właśnie swój rewir, gdy zobaczyli zbliżających się do ich kontenera (najlepiej zaopatrzonego w osiedlu), trzech podobnych do nich poszukiwaczy, bez pardonu otwierających pokrywy. Józek schował się za plecy Mietka, bojąc się ataku z ich strony. Natomiast Mietek, jak tygrys, bez wydawania głosu rzucił się na trzech mężczyzn z podniesionym do góry prętem, uderzając nim najbliższego w głowę. Byli tak zaskoczeni niespodziewanym atakiem, że kuląc się, uciekli w popłochu, nie odwracając się nawet za siebie.
• Ale uciekali – cieszył się Józek, gdy wracali do swojej siedziby. - Jak kundle.
• Bo to są kundle. Wstrętne tchórzliwe kundle – potwierdził Mietek.
Gdy znaleźli się u siebie, Mietek na wszelki wypadek zabezpieczył wejścia, układając od wewnątrz metalowe puszki i plastikowe butelki.
• Po co to robisz? – spytał Józek.
• Naiwność jest cechą dzieci ...i twoją. – odpowiedział. - Ale nie moją.
• Nie rozumiem – przyznał się Józek naprawdę nie rozumiejąc o co chodzi.
• Kładź się spać. Ja trochę posiedzę na zewnątrz – poprosił Mietek takim tonem jakby mówił do małego dziecka.
Józek zauważył, że Mietek wychodząc z piwnicy wyciąga zza pazuchy zeszyt w skórzanej oprawie.
• A jednak miałem rację – uśmiechnął się do siebie tryumfalnie.
Po chwili spał bezpiecznym snem dziecka. Obudził go krzyk Mietka.
• Uciekaj tamtym wyjściem!
• Co się stało? – spytał Józek siadając na materacu.
• Wynoś się natychmiast! – wrzasnął jeszcze raz Mietek.
W tym momencie do piwnicy wtargnęło trzech napastników. Byli to ci sami obszarpańcy, których Mietek odpędził od kontenera nazywając kundlami. Józek uciekł z pomieszczenia, chowając się w innej części zwalonych piwnic. Słyszał stamtąd krzyki mężczyzn, walczących z jego przyjacielem i okrzyki Mietka, ku jego zaskoczeniu pełne jakiejś dzikiej radości. Po krótkiej chwili krzyki ucichły. Józek bał się wyjść z ukrycia. Dopiero gdy usłyszał głos Mietka wołający go, opuścił bezpieczne schronienie i wszedł do piwnicy. Zobaczył zakrwawionego przyjaciela i leżącego na posadzce mężczyznę, również krwawiącego z rany na głowie, cicho jęczącego z bólu.
• Dwa kundle uciekły... – oznajmił Mietek – ...a ten jest ranny.
• I co z nim będzie? – spytał Józek.
• Martw się lepiej o siebie, a nie o niego. Musisz znaleźć nowy lokal.
• Dlaczego? – spytał Józek nie rozumiejąc dokładnie o co chodzi koledze, gdyż przyzwyczaił się, że to Mietek załatwia trudne sprawy.
• Musisz znaleźć lokal! – powtórzył jakimś metalicznym głosem Mietek.
• Co to znaczy – ja? Przecież mieszkamy razem – spytał Józek, do którego dopiero teraz dotarł sens tych słów.
Mietek wycierał zakrwawioną twarz jakąś szmatą, podając ją co chwilę również krwawiącemu mężczyźnie. Nie odpowiedział od razu na pytanie kolegi. Ciężko mu było zebrać myśli. I żal mu było Józka. Ale decyzję podjął znacznie wcześniej. Dzisiaj to była ta przysłowiowa kropka nad „i”, albo kropla przepełniająca czarę. Nie mógł dokładnie sprecyzować czym ta czara była wypełniona. Bo na pewno nie tylko samą goryczą.
• Ja wracam – oznajmił spokojnie.
• Gdzie wracasz? – spytał przerażony Józek.
• Tam gdzie... – Mietek nie dokończył, gdyż kolega przerwał mu nie czekając na wyjaśnienie.
• A ja? – Józek prawie płakał.
Mietek w dalszym ciągu przecierał zakrwawione czoło jakąś szmatką. Nie patrzył na Józka, a drgające płomienie kilku świec tworzyło wiele cieni.
• Takie jest życie – wyjaśnił i wyszedł nie oglądając się za siebie. Ranny mężczyzna podniósł się, niepewnie stając na nogach, i również skierował do wyjścia.
• Chodź ze mną – zaproponował Józkowi.
Józek nie zastanawiając się długo poszedł za nim. Nic nie wziął ze sobą. W jego świecie nic nie było mu potrzebne, gdyż nic nie miało żadnej wartości. Oprócz tej, którą poznał, ale o niej wolał nie myśleć. Przez to mniej bolało. W drodze do wyjścia podniósł zeszyt w skórzanej oprawie, który zapewne wypadł Mietkowi. Będąc już na zewnątrz otworzył go, i przeczytał jeden napisany okrągłymi literami wyraz sylabizując go, bo czytanie nie było jego mocną stroną – „pamiętnik”.
Wysilając całe swoje umiejętności, sylabizować zaczął jakieś zdanie z przedartej kartki, pragnąc znaleźć przyczynę, z powodu której odszedł jego przyjaciel – ...dzieja jest dopóki Ty jesteś... Józek rozpłakał się nie mogąc rozwiązać tej zagadki mimo, że płacz uważał za czysto babski odruch.
• A więc wrócił do k i e d y ś – pomyślał bez złości.
koniec

Wydania: