A co tam w Różanym Dworze...

Autor: 
Monika Maciejczyk
Opowiem Ci historię ....jpg

… sezon ogórkowy bez ogórka, a też o wadze wielkiej pamiętników w myślach zapisanych, o skarbach chwil i czy przez wybite okno widać gwiazdy, czyli myśli zebrane tuż pod żelazną bramą pewnego warsztatu nad Nysą Kłodzką, na stołeczku góralskim przez Marka Fortasa darowanym, a także o wielkim przełamaniu chleba ze swoimi i obcymi od serca, ze spokojem duszy i czystym jak niebo w dzień pogodny sumieniem.

Leniwie płynie rzeka i tyle już historii spłynęło do morza. Historii dobrych i złych. Choć wiecie jak to jest na świecie. A tak to, że tych złych zawsze więcej i bardziej bolesne niż te dobre co rozciągają się w czasie powoli... osadnictwem i codzienna pracą. Pracą i trudem tylu narodów. Bo to ziemia nasza, na której żyjemy przesiąkła tradycją różnych narodów. Czeska, niemiecka, polska... I tyle opowieści co ludzi. Bowiem nie tylko narody mają swoją historię, ale każdy człowiek. Chciałabym zapisać te nieznane małe i wielkie historie w księdze Ziemi Kłodzkiej, by trwały i niosły świadectwo czasów.
Przez ostatnie lata prowadziłam wykłady na Uniwersytecie III Wieku w filii kłodzkiej Uniwersytetu Wrocławskiego. To wielka radość móc wykładać i być tak blisko ludzi, a przy tym mieć bardzo szerokie ramy tematu i obok jego realizacji, szybować myślą i słowem dotykać spraw różnych. A czasem te różne małe historie i dygresje, generują inne... być może o wiele ważniejsze niźli to, o czy mieliśmy rozmawiać. Tak, tak, bowiem wykład prawdziwy to rozmowa. To więź pomiędzy wykładowcą, a słuchaczami. Więź co narasta i ewoluuje w czasie wykładu w taki sposób, że później trudno się rozstać. W pamięci mojej przechowuję te chwile wspólnoty i zakończenia wykładów serdeczną rozmową, opowieściami przekazywanymi w zaufaniu, takimi które boją się światła i publiczności. Takimi co słowo przy słowie, niemal szeptem w ufności wielkiej. To najcenniejsze dla mnie chwile. I dzielenie się na pożegnanie chlebem jak to dawnymi czasy bywało starosłowiańskim gościńcem. Przynosiłam ze sobą bochenek świeżego chleba. Pachnącego, o chrupiącej złocisto-brązowej lekko spękanej skórce. Zawinięty w białą, koronkową serwetę dzierganą przez cioteczną babcię Marysię Wolniak z domu Krawczykową. Przechowuję te serwety jak wielki skarb i wiem, że dla innych to tylko koronek uroda a dla mnie maleńka historia mojej rodziny, gdy pracowite, jasne dłonie zacnej gospodyni pochylonej przy nocnej lampie, dawno temu, jeszcze przed wojną, drobnym ściegiem z pasją i radością, z wielką uwagą i starannością dobywały z zakamarków duszy gwiazdy i kwiaty polne, i krajobrazy młodości. Babunia Marysia odeszła przed laty, a dzieła jej rąk i umysłu pozostały i opowiadają swoje małe historie. My wszyscy mamy gdzieś tam na strychach, w schowkach i starych szufladach zapomniane drobiazgi naszych przodków. I powiem Wam, że tak łatwo wrócić im ich maleńkie życie, tak łatwo i lekko jak piórko spada. Tak, tak, bo to ważne. Ważne dla historii Waszych rodzin, dla ich tożsamości i wpisania się w dawne przestrzenie życia. Życia, które dawno przeminęło. Powiem Państwu, że dla Waszych dzieci i wnuków, i prawnuków mogą to być cenne opowieści, a tym bardziej, że nie z książek czy sufitu wzięte, tylko te prawdziwe. Swojskie i duszy bliskie. A poprzez nie i te przedmioty maleńkie można opowiedzieć historię rodu. A ona dzięki temu będzie zapamiętana i nie odfrunie w niepamięć. To Wasze wielkie zadanie. Być może pomyślicie sobie... a co ona tu o takich rzeczach małych, drobnych i nieważnych. A one, te maleństwa przy historiach współczesnego świata, traumatycznych i pełnych nieszczęścia i utraty czasów złych, niespokojnych i trudnych... gasną i zdają się bez znaczenia. A ja myślę sobie, że te maleńkie nasze wspominki i tęsknoty właśnie teraz mają swoją wielką szansę aby zaistnieć i wejść do historii naszej rodziny. Przybliżyć ją i ubogacić, i podarować naszym dzieciom i wnukom jako cenną pamiątkę rodziny. Bowiem uwierzcie, wszystkie te rzeczy przetrwają. Wojny, powstania i rewolucje, upadki i utraty zabierają wszystko co człowiek zbuduje w świecie materii. A tych wspomnień nikt nam nie zabierze, będą trwały i wędrowały z naszymi rodzinami przez wieki... z pokolenia na pokolenie. Zajrzyjcie w głąb pamięci. W te opowieści wspaniałe i te szare codzienne, te które tylko nasze, rodzinne i odrębne. Bowiem każda rodzina ma skryte te małe cegiełki dawnego życia, które to poskładane razem... jak Puzzle napiszą wielką historię i jeszcze nieznaną. Napisałam o serwetach śnieżnobiałych i kolorowych wyszywankach mojej babuni Marysi. Ale przecież to mogą być inne przedmioty co w rodzinie pozostały. Krzyżyk żelazny, stary modlitewnik, obrazek święty co Kresy Polskie pamięta, kartki pożółkłe z kalendarza z przepisem na ciasto wyśmienite. A może to zeszyt babuni czy łyżka dziadunia. Czasem skrawki pamiętników, kartki zagubione.

Różany Dwór Polanica, 29.11. 2009
zmierzch
Spojrzał chłopiec mały
na Babci kuferek
stary, wyliniały
a tam krzyżyk mały
żelazny …
tam pożółkła karteczka
z Ostrej Bramy
Mateczka …
i pierścionek
z oczkiem zielonym …
na szczęście …
chusta haftowana
tysiącem kolorów
Polską malowana …
Fotografie żółte
jak liście jesieni
I nic …
Nic to …
Nic się już nie zmieni ? ……
Spytał chłopiec mały
Czy to Polska właśnie? …
Spytał …
Zanim wszystko w zapomnieniu
zaśnie
(Monika Maciejczyk)

Niech dłonie nasze będą czułe i serdeczne, a też oczy bardzo uważne, myśli skupione... przy porządkach w szpargałach stareńkich. Bo to nieopatrznie można okruchy dawnego życia i historii rodziny ze śmieciami wyrzucić. Bądźcie Państwo uważni, a dłonie niechaj będą nie lekkie a pożyteczne.
Prowadząc wykłady dla seniorów mówiłam o tym, że każdy drobiazg opowiada swoją szczególną i niepowtarzalną historię. Pamiętacie Państwo zapewne książkę Antoniny Domańskiej – Historia żółtej ciżemki; jak to maleńki bucik zgubiony w XV w. za wielkim ołtarzem zaśnięcia NMP wyrzeźbionym przez mistrza Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie, odnaleziony za sławną rzeźbą sakralną przy okazji jej renowacji sprawił, że powstała wspaniała opowieść osadzona w realiach tamtych czasów. Powieść będąca lekturą szkolną. Książka, na kanwie której powstał polski film fabularny otwierający tysiącom ludzi okno na tamten dawno miniony świat.
O to się rozpisałam... A przecież Państwu chciałam opowiedzieć o tej serwetce babuni, co to nią chleb powszedni nakryłam, tak aby przynieść na wykład i się nim z Wami podzielić. Bo to najpiękniejszy pradawny zwyczaj aby chlebem się dzielić. Chleba powszedniego przełamanie dłonią i wspólnie... dobroć rodzi i zaufanie. Spokój i bliskość. Kiedyś napiszę więcej o historii tej tradycji i jak poprzez wieki z nami wędrowała. A tym razem tylko wspomnę, bo to na zakończenie moich wykładów... dzieliliśmy się chlebem pospołu. I te chwile najpiękniejsze. I piękne twarze seniorów... promienne i uśmiechnięte. A i oczy błyszczące i coś więcej, co słowem opisać trudno, a istotą jest i głęboko ludzkim przesłaniem.
A ja powiem Państwu, byście się tym chlebem powszednim dzielili, a wszystko innym się stanie. Lepszym i serdecznym. Przyjdzie samo... spłynie nie wiedzieć kiedy. Tak, że nawet nie zauważycie.
I jeśli będziecie mieć szczęście to pozostanie. Bowiem chlebem dzielmy się i ze swoimi i z obcymi, których wojna, bieda czy nieszczęście na cztery wiatry przepędziły z domów rodzinnych. Podzielmy się chlebem, bo chleb to życie, to nasze człowieczeństwo i nigdy nie wiemy kiedy przyjdzie nam się z tego rozliczyć. Choćby tylko z własnym sumieniem, a ono czasem surowsze niźli prawo. Pamiętajcie też aby przy tym starodawnym zwyczaju dzielenia chleba, przełamywać się pospołu, nigdy przy tym noża nie używając.
Wiele tych wykładów i historii o rzeczach drobnych. A gdy zachęcałam słuchaczy do spisywania opowieści rodzinnych to mawiali: „my nie umiemy i trudno napisać, bo to tylko pamięć jeszcze zachowaliśmy, a przecie to na papier przenieść trzeba”… I trudność w tym upatrywali wielką. A ja powiem Wam, że chodzi tylko o to aby spisać. Nie martwić się językiem, ani pisownią, ani tym czy zdanie sformułowane poprawnie i czy słowo właściwie użyte. Tutaj o treść pamięci chodzi i o nic więcej. O fakty i o towarzyszące im zjawiska, uczucia szczęścia i nieszczęścia. O tło historii na jakim się owa pamięć zapisała.
I to ważne. To istotne.
A później, to już dzieci nasze i pisarz ze wszystkim sobie poradzi. Piszmy więc proszę w zeszycie szkolnym, bowiem kartki zagubić się mogą, a i nie musi być chronologicznie... jedno po drugim w następującym po sobie czasie. Co wcześniej, a co później, bo to nieistotne. To bowiem okruchy życia i gdy przyjdzie nam to do głowy co pamięć dawno temu zapisała w umyśle naszym, lub z opowieści przodków naszych wzięte, to piszmy, wiele się nie zastanawiając. A to po nas pozostanie, świadectwo dając.
Myślę o tych skarbach chwil jakie macie Państwo w swoim posiadaniu. A to skarby prawdziwe. Pamiętam słowa naszej wielkiej poetki, pedagoga, członka Związku Literatów Polskich – Zofii Mirskiej, bywalczyni Saloniku Literackiego Różany Dwór, gdy przywołała na jednym ze spotkań trudne chwile z dzieciństwa. Oczyma małej dziewczynki wędrującej z rodziną po II wojnie światowej z Kresów Polskich na Dolny Śląsk. Wrażliwa, mała dziewczynka, jasnowłosa, zmęczona trudami podróży już u kresu tej wielkiej traumatycznej polskiej wędrówki, po utracie domu rodzinnego, historii rodziny co na Wschodzie pozostała wraz ze wszystkim tym co było jej znane i kochane. Mała ta dziewczynka u kresu podróży w wielkim Wrocławiu, który tuż przed chwilą zmienił swą nazwę Breslau. Pośród zgiełku tysiąca ludzi, repatriantów, podróżników nie ze swej woli na nową ziemię... na Dolny Śląsk. Pionierzy tych czasów, całe rodziny z dziećmi siedzącymi na walizkach pośrodku wielkiego niemieckiego dworca kolejowego. Na walizkach, które były obok wspomnień jedynym dobytkiem co się ostał. I wtedy usłyszałam to wspomnienie, piękne i poruszające. W mojej wyobraźni pozostanie ono już na zawsze malowane słowem Zofii Mirskiej... jak gdybym była tam obecna i stała tuż obok tej małej dziewczynki, nocą na ponurym obcym dworcu kolejowym. I widziałam chwilę tę małą, a tak wielką na oczy własne. Bo oto dworzec w obcym wrogim mieście. Bo oto stroskani rodzice o ziemistych, zmęczonych twarzach. Pochyleni pod ciężarem ogromnej traumy i największej utraty. Utraty domu rodzinnego i historii rodu co tam daleko na Wschodzie pozostała. Mała dziewczynka, zmęczona, siedząca na walizce. I wtedy dziecko podnosi głowę i widzi wysoko ponad sobą wybite szyby szklanego dachu dworca. A poprzez nie, wysoko, wysoko, na nocnym granatowym niebie widać gwiazdy. I myśl pełna nadziei... i tu są gwiazdy.
I nic już dodać ni ująć. Bo o tym chciałam Państwu rzec bardzo poważnie... by takie chwile zachować dla tych co nadejdą po nas.

Wydania: