Opowiadanie: Pies
Czarna wstęga szosy rozwijała się przed nim i natychmiast zwijała za nim, jak czas, przez który płynął, gdy kręcił pedałami jak szalony. Jemu się wydawało, że porusza się bardzo wolno, zbyt wolno. Uciekał. Uciekał, chociaż ten czas, który miał za sobą nie znikał. Miniony czas jechał razem z nim, nie pozwalając uwolnić się od niego, nie pozwalając zanurzyć się w uczuciu wolności, jaką zawsze dawała mu jazda na rowerze. Jesienny, słoneczny krajobraz, mieniący się różnymi odcieniami brązu, żółci i czerwieni otaczał go ze wszystkich stron. On jednak kręcił pedałami z całych sił, nie dostrzegając tego piękna, wbijając wzrok tylko w to, co było pod kołami, czyli w czarny asfalt pokryty kolorowymi plamami liści spadającymi z przydrożnych drzew. Chciał zapomnieć, chciał wyrzucić z siebie to, co spotkało go niedawno. Chciał zresetować umysł i zmęczyć ciało, które było jeszcze zdrowe, ale na granicy wytrzymałości. Przyjechał do Polanicy, bo zawsze przyjeżdżał do swojej babki Ireny, gdy potrzebował wsparcia i pomocy.
- Nie przejmuj się – powiedziała już na wstępie, gdy zjawił się u niej niezapowiedziany. - Wszystko się jakoś ułoży. Jej optymizm i realizm wynikał z życiowego doświadczenia, które on dopiero zdobywał.
Wcale nie powiedział jej, dlaczego przyjechał do niej tak niespodziewanie i po tak długiej, prawie półrocznej przerwie. Ale ona intuicyjnie czuła, że jej ukochany jedyny wnuk ma jakiś problem. Podejrzewała, że bardzo duży problem. Czekała jednak cierpliwie na wyjaśnienie. Zaraz po przyjeździe nie mówiąc nic, wziął swój rower i zniknął na kilka godzin. Jego babka nawet się nie zaniepokoiła. Wiedziała, że jej wnuk zawsze rozwiązywał trudne problemy zanurzając się w samotność na rowerze. Dopiero gdy przyjechał zmęczony, ale nie uspokojony, zapytała co się stało.
- To skomplikowana sprawa babciu – zaczął nie wiedząc czy babka zrozumie jego trudną sytuację. Wiesz – kontynuował po chwili – że miałem świetną pracę w korporacji. Nagle zamilkł przypominając sobie dotychczasowe bogate w wydarzenia życie. Przypominał sobie służbowe wyjazdy do Londynu, Madrytu, Rzymu i Wiednia. Przed oczami widział odwiedzane jeszcze niedawno, wspaniałe hotele, w których odbywały się spotkania i konferencje. Czuł jeszcze atmosferę tych miast, ich uliczek, kafejek i restauracji, w których często przebywał. To było jego życie, które układało się jak kolorowa mozaika. Taka będzie moja przyszłość – myślał wówczas naiwnie – która, będzie tylko coraz lepsza.
- Wszystko straciłem – wyszeptał.
- Jak to wszystko? – spytała.
- Tak, wszystko. Zostałem zwolniony. Moja firma znalazła się na granicy bankructwa, chyba przez wojnę w Ukrainie i kryzys w kraju i Europie. Były cięcia etatów i nie do końca rozumiem, dlaczego ja pierwszy zostałem zwolniony. W tym momencie przypominał sobie ostatnie spotkanie ze swoim szefem. - Może jeszcze się spotkamy, gdy kryzys minie – pocieszał go, ale to było tylko kurtuazyjne wyrzucenie z pracy.
- Dlaczego się nie ożeniłeś? – spytała go pani Irena.
Milczał, nie chcąc budzić upiora, który w nim tkwił. Jego milczenie było bardzo wymowne. Wyjaśniało więcej niż tysiąc słów.
- Masz dziewczynę – stwierdziła kobieta. Potwierdził kiwając głową nie zdradzając szczegółów.
- To w czym jest problem?
- Kupiłem mieszkanie – powiedział.
- W Warszawie? – spytała.
- Tak. Tam gdzie wynajmuję małą kawalerkę, o czym przecież mówiłem tobie babciu. W najdroższym mieście w Polsce.
- To świetnie – stwierdziła starsza pani.
- Nie rozumiesz. Kupiłem za pieniądze pożyczone z banku ,a mieszkanie jest w trakcie budowy.
- Ojej – żachnęła się – a więc musisz spłacać raty.
- Tak, bardzo wysokie raty. Obiecałem swojej dziewczynie, że zamieszkamy razem, bo ona pochodzi z innego miasta. Znów nie powiedział wszystkiego, nie chcąc denerwować swojej ukochanej babki.
Gdy następnego dnia, przygotowywał się znów do wyprawy rowerowej, pani Irena śledziła je smutnym wzrokiem.
- Pamiętaj Jacusiu (zawsze uważała go za małego chłopca), że masz mnie, a ja mam ciebie. - Tylko ciebie – dodała.
- Czuję się jak zbity pies – stwierdził i wyszedł biorąc znów rower, czując że do oczu cisną mu się łzy. Wstydził się łez, bo uważał, że to jest objaw słabości, a on zawsze uchodził za twardziela. Jechał nie mając żadnego celu. Jechał zjadając kilometry tak jakby jadł powietrze, które nie ma żadnego smaku. W głowie czuł pustkę, a czarna wstęga szosy potęgowała przygnębienie.
- Miał piękne życie, wspaniałą pracę i przyszłość. Nie spodziewał się tego, że życie jest tak brutalne. Od dwóch miesięcy spotykał się z Joanną, piękną kobietą poznaną na jednym z przyjęć. Uczucie do niej rozkwitało etapami w zależności od tego, ile czasu miał na spotkania z nią. To tak jak z podlewaniem kwiatów, które usychają, gdy zabraknie wody, a rozkwitają zaraz po podlaniu. Okazało się, że był ogrodnikiem tylko z przypadku. Ale był racjonalistą. Będąc świadkiem rozwodu swoich rodziców, którzy zdobywali wszystko ciężko pracując i tracąc w międzyczasie więzi, które ich łączyły, postanowił inaczej zbudować swoją przyszłość. Planował najpierw karierę zawodową, później kupno mieszkania, a następnie (myślał naiwnie) spotkanie wielkiej miłości i założenie rodziny. Wszystko układało się po jego myśli do czasu, gdy spotkał Joannę i w międzyczasie zaczął awansować w firmie. Wtedy niespodziewanie stracił kolegów, którzy uważali go za karierowicza.
W tym czasie Joanna była zachwycona jego karierą. Jednak gdy jego sytuacja w pracy uległa bardzo wielkiej zmianie na jego niekorzyść, o czym jej powiedział, ta bez chwili namysłu stwierdziła, że poczeka na niego do czasu, aż stanie na nogi i da jej o tym znać. W tym momencie poczuł się zdruzgotany i kompletnie załamany. Nie mógł uwierzyć w to, że osoba, z którą wiązał nadzieję na przyszłość, zostawiła go w takiej sytuacji samego. Bo naprawdę był sam, bez kolegów i przyjaciół, o czym doskonale wiedziała. Gdy się rozstawali dobiła go ostatnim stwierdzeniem mówiąc, że dobrze by zrobił kupując psa, bo pies jest najlepszym przyjacielem człowieka.
Kręcił pedałami jak maszyna, rytmicznie, na granicy wytrzymałości, ale niestety nie mógł uciec przed sobą. Gdy tak zamyślony mijał któryś z kolei las i zagajnik i małe miejscowości w tym górskim kolorowym jesiennym terenie, instynktownie nacisnął hamulec, prawie przewracając się na szosę. Zamarł. Kilkanaście metrów przed nim, na środku szosy stał duży czarny wilczur. W pierwszej chwili Jacek chciał odwrócić się i odjechać ale bał się, że pies będzie szybszy i złapie go za kostkę. Długą chwilę stali naprzeciw siebie, pies i człowiek i obserwowali się. Jacek był sfrustrowany.
- Czego ty chcesz czarny psie? – zwrócił się do przeszkody na drodze. Nie dość, że mam okropny dzień, to jeszcze ty stajesz mi na drodze. Skąd się tu wziąłeś bestio? Pies usiadł na jezdni i słuchał rowerzysty, na pewno nie rozumiejąc nic z jego słów.
- Odejdź czarcie, proszę. Na pewno nie wiesz, że ja przez ostatnie dwa tygodnie spotykałem na swojej drodze same przeszkody. Przyjechałem tutaj, gdzie zawsze pokonywałem na rowerze wszystkie góry i nikt nie był w stanie mnie zatrzymać.
Pies siedział dalej na jezdni i słuchał człowieka użalającego się nad swoim losem. Po chwili podniósł się, odwrócił i powoli zaczął się oddalać. Jacek ruszył za psem prowadząc rower i po chwili próbując wsiąść na siodełko. Wtedy pies zatrzymał się znów, odwracając głowę w stronę mężczyzny, który znów zatrzymał się odgradzając rowerem. Jednak już po chwili pies odwrócił się w drugą stronę i znów poszedł środkiem szosy. Taka sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie.
- Co ty wyprawiasz? – krzyknął Jacek zdziwiony zachowaniem psa. Co ty chcesz ode mnie? Coś ci się chyba pomieszało w tej psiej głowie. Szedł jednak dalej prowadząc rower, gdyż nie był pewny zamiarów czarnego zwierzaka. W pewnym momencie pies zniknął za zakrętem, wchodząc na leśną wąską ścieżkę, która znajdowała się po prawej stronie szosy. Gdy Jacek korzystając z okazji próbował ponownie wsiąść na rower, i odjechać swoją trasą, pies wybiegł na środek jezdni, zatrzymując go swoją postawą i patrząc na niego jakoś tak dziwnie, podobnie jak człowiek – ludzkim wzrokiem. Gdy rowerzysta stanął obok roweru, pies wszedł na leśną ścieżkę, zatrzymał się i odwrócił głowę, jakby zapraszając go do pójścia w jego stronę. Wtedy dotarło do Jacka, że pies nie chce go zaatakować, tylko gdzieś poprowadzić. Było to tak niespotykane zdarzenie, że mężczyzna uśmiechnął się do siebie nie dowierzając temu co widzi. Ciekawiło go co pies zamierza, więc skierował swoje kroki za nim, a pies co chwilę zatrzymywał się, oglądając za siebie, jakby kontrolował, czy człowiek idzie za nim. Przeszli już spory odcinek leśnej drogi, gdy pies zniknął między drzewami. Jacek zajrzał pod zwisające gałęzie i zadrżał. Pod drzewem leżał mężczyzna, starszy od Jacka, co zdążył zauważyć po siwiejących włosach. Obok leżącego stanął pies, obserwując Jacka, który w tym momencie położył rower i zbliżył się do nich. Mężczyzna żył, ale był nieprzytomny. Jacek zobaczył, że na szyi leżącego jest przerwana cienka linka, która zostawiła czerwoną pręgę. Na szczęście leżący, mimo że z trudem, ale oddychał, a po chwili otworzył oczy.
- Co się stało? – spytał Jacek z wyrzutem w głosie podejrzewając co mogło się stać.
-Leżący mężczyzna skinął głową przywołując Jacka i wyszeptał – mam już dosyć, dosyć, dosyć. Chciał jeszcze coś powiedzieć ale zamknął oczy ciężko dysząc.
Gdy wezwana przez Jacka karetka zabierała leżącego mężczyznę, pies spokojnie obserwował całą sytuację, a po chwili podszedł do Jacka, patrząc mu w oczy psim, oddanym wzrokiem, merdając przy tym radośnie ogonem.
- Czy to pana pies? – spytał ratownik medyczny.
- Nie , to chyba tego pana, którego zabieracie do karetki.
- To niech pan się zaopiekuje zwierzęciem, bo my nie możemy go zabrać.
Gdy Jacek otworzył drzwi domku swojej babki, to pies był tym, który pierwszy przekroczył jego próg.
- Czyj to pies? – spytała pani Irena.
- Teraz mój – powiedział Jacek. Wyobraź sobie babciu, że na drodze spotkałem przyjaciela.
- Jakiego przyjaciela?
Mężczyzna położył dłoń na głowie psa. - Tego – powiedział.