Mietek Kowalcze: Czytanie dla fabuły albo czarnowidztwo (18)
Tytuł książki Paula Lyncha „Pieśń prorocza” sugeruje, że mamy przed sobą taką fabułę, która buduje obrazy i bohaterów na przewidywaniu, na obmyślaniu świata przyszłości. I to jest dobra pierwsza myśl, właściwe wstępne skojarzenie. Tak po prostu w tej powieści jest. To jednak jedynie ogólny kierunek myślenia o tym, co przed nami. Po kolejnych zdaniach rekomendacji łatwo się PT Czytający zorientujecie, w jaką stronę poprowadzi nas lektura. Czy będzie to utopia, czy może jednak (kolejna) dystopia? Oto władzę w demokratycznym państwie – konkretnym i znanym – przejmują ludzie, którzy rządzą używając manipulacji (o zewnętrznym i wewnętrznym zagrożeniu), podniosłej retoryki narodowej, wreszcie przemocy i represji wobec przeciwników. Obserwujemy szybko postępujący proces „oddemokratyzowania” i państwa, i społeczeństwa. Fabuł o podobnym pomyśle i ich realizacjach wymienilibyśmy sporo, szczególnie wśród filmów i seriali. Tematyka dosyć modna. Na czym polega odrębność powieści Paula Lyncha? Otóż świat, który staje się stopniowo coraz mniej przyjazny i bezpieczny oglądamy z perspektywy rodziny, dokładniej z punktu widzenia mamy i żony. Niepokój i niemoc, które ogarniają ją coraz bardziej, rozprzestrzeniają się, pełzają, narastają, wyczuwamy go coraz mocniej i coraz bardziej dotkliwie. Łącznie z obezwładniającym poczuciem bezsilności. Przeżywamy go zresztą razem z główną bohaterką. Prorokinią, która wypowiada swoje wizje? Nie nie, na to nie liczcie. W to miejsce wchodzi twardy konkret, realny, wypełniający czytelniczą uważność w całości, chwilami niemal tracący swoją fikcyjność. Ponury i złowieszczy obraz świata w powieści cenionego irlandzkiego pisarza niczego nie łagodzi. Zapewniam. Czy znajdziecie w nim cień nadziei? Czy tylko profetyczną, czarną przestrogę?
Paul Lynch, Pieśń prorocza, tłum. Kaja Gucio. Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024.