Moje drogowskazy - Mirek Awiżeń

Dorastałem, dojrzewałem – powiedzmy – społecznie
I tak na wstępie – gdyby tak się zdarzyło, że na którymś z etapów życia byłbym się zatrzymał, to jest – zagrzebał, byłbym dziś zapewne kimś innym. Może księdzem, może wiecznym działaczem zagubionym w dorosłym życiu, może wreszcie betonowym komunistą, aby w ostateczności „wylądować” jako „zasłużony” opozycjonista w III Rzeczpospolitej ... Różnie mogło być, ale tak się zdarzyło, że na każdym skrzyżowaniu mojego całego życia nic mnie nie zatrzymało na tyle, żebym nie poszedł dalej. I wszystko to złożyło się na to, jakim jestem dzisiaj.
A było to pokrótce tak, jak któregoś razu powiedział p. Jacek Kuroń:
1/ Najpierw ministrant – chyba ze 3-5lat. Z pełnym zapałem i bez wahań służyłem do prawie każdej mszy. Ale jakoś nie dostałem się do funkcji bezpośredniego usługiwania księdzu. Raczej byłem jako jeden z wielu (gdzieś pośrodku ważności). Ale pewnie dlatego, że już wówczas jakoś przeczuwałem, że jednak księdzem nigdy nie zostanę. Podświadomie przeczuwałem, że jednak celibat to nie dla mnie, oszukiwać Kościół i siebie nie mogłem. To jedno. Były też i czynniki zewnętrzne. Moja wiara, oddanie Kościołowi, zostały po prostu wykorzystane przez Siostry Zakonne, które miały ze mnie pociechę. Z samego rana, przed pójściem do szkoły plewiłem Siostrom ogród. Naprawdę zrywałem się z samego rana, aby od paru minut po szóstej „gospodarzyć” na poletku Sióstr. Owszem, dostawałem za to kawałek ciasta. No i tak całkowicie odpłynąłem od bycia duchownym. Ale w sumie fajnie było.
2/ A potem rozmowy z Ojcem. O tym co to jest Polska, w jakim systemie żyjemy ... Należałem wówczas do szkolnego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej i byłem przekonany do cna, że prawdą jest, iż żyjemy w najlepszym ustroju na świecie, gdzie zdążamy prawidłową i jedynie prawdziwą ścieżką do pokoju, dobrobytu, równości, sprawiedliwości (nawet tej dziejowej). Spieraliśmy się z Ojcem. On słuchał Wolnej Europy a ja zażarcie broniłem „swoich” racji. Wręcz napastliwie. I chwała Ci Ojcze za to, że nie dawałeś ponieść się emocjom, złości. Tłumaczyłeś mi po stokroć ... Ale nic do mnie w ówczesnym czasie nie dochodziło z Jego słów. Wydawało się, że te słowa Ojca uleciały w próżnię, a jednak jakże pomocne okazały się później, kiedy już rozumiałem co chciał mi przekazać. Ten czas mógłbym określić jako lotny, ale nie przelotny. Nie wiedząc nawet o tym, że był to drogowskaz na zawsze.
3/ ... choć jeszcze nie teraz. Wciąż całym sobą wierzyłem, że naprawdę idziemy najlepszą drogą do szczęśliwego świata... Zapisałem się do socjalistycznego harcerstwa (jak pamiętam: Socjalistyczny Związek Harcerstwa Polski Ludowej tzw. „Czerwone harcerstwo”), gdzie nawet byłem krótko kierownikiem. Już byłem niemalże w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (jako kandydat) przez parę miesięcy ale się sam zdecydowałem wypisać. Tak, tak. Dlaczego tak długo trwałem przy socjalistycznej Ojczyźnie – trzeba się spytać. I odpowiedzieć sobie – przecież zdarzały się rzeczy które unosiły człowieka na duszy. Choćby sprawa mieszkania... pamiętamy przecież, na „M...” czekało się dziesiątki lat, a co najmniej kilkanaście, a my, zorganizowani, otrzymaliśmy taką możliwość by pobudować mieszkania dla siebie. I zbudowaliśmy w Wadowicach blok mieszkalny 4. klatkowy, 4. piętrowy dla tych, którzy po zwyczajnej pracy po południu, w ramach urlopu pracowali na budowie swojego mieszkania, swojego M. W moim przypadku M4. Wyobrażacie sobie państwo tę euforię kiedy otrzymało się własne M po 3-4 latach? Nic to, że po takim wysiłku (o 4.30 wyjazd PKS-em do etatowej roboty, potem, od 16.30 do ok. 21.00 na budowie i powrót do domu o 23.30.co zakończyło się szpitalem na 3 tyg).
Byłem wtedy w zasadzie dorosłym. Pracowałem, miałem rodzinę, syna i zaczynałem kojarzyć fakty, zacząłem łączyć w całość wydawałoby się pojedyncze, niezwiązane ze sobą zdarzenia. Choćby takie jak po raz pierwszy dostałem pałami w trakcie protestów w 1968 roku we Wrocławiu. Potem 1970, 1976 ... I nareszcie wiedziałem, że to wszystko nie tak. Ostatecznym drogowskazem okazała się moja pasja czytania. Niby nic, ale to naprawdę był przełom w moim rozumieniu Polski Ludowej, jej zakłamania, kiedy najpierw przeczytałem wydaną w Polsce Ludowej (chyba przez „Czytelnika”) książkę „Jezioro Bodeńskie” Dygata, którą byłem zachwycony dopóty nie przeczytałem ją już powtórnie z II obiegu. Bez cenzury! I wtedy uzmysłowiłem sobie fałsz i obłudę, w której żyłem. „Jezioro Bodeńskie” było tym kamieniem, który spowodował, że ostatecznie zerwałem z dotychczasowym rozumieniem tego świata i przejściem – już totalnym – do opozycji i walki (zaznaczam – nie zbrojnej) o inne życie. W prawdziwej wolności, poszanowaniu człowieka.
Do czynnej opozycji względem rządzących Polską przeszedłem w 1978 roku. I nie myślałem, że za mojego życia skorzystam z demokracji w każdym tego słowa znaczeniu, ale dla mojego syna. Że on będzie żył w niezakłamanym świecie. Dzięki Bogu okazało się jednak, że i ja i on zaznaliśmy normalności na tym świecie.
I tak na a propos: mój przyjaciel Stanisław stwierdził melancholijnie wówczas: żyjemy i jesteśmy nawozem dobra dla naszych dzieci. Okazało się, że nie tylko.
No i stało się, że zaznaliśmy normalności na tym świecie.
Mirosław Awiżeń