Postanowienia. Wytrwałość
Jak co roku w Sylwestra, każdy z nas coś tam sobie postanawia. Taka już jest tradycja. Zawsze mnie zastanawiało po co to robimy. Przecież wiadomo, że nim minie pierwszy dzień Nowego Roku, my już dawno o nim zapomnimy. Najgorsze bowiem w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę trudno jest zwyczajnie wytrwać w złożonym sobie postanowieniu. Zwykło się bowiem przyrzekać zrobienie lub niezrobienie rzeczy dla nas trudnych lub wręcz niemożliwych. Gdyby „noworocznym postanowieniem” było na przykład to, że będziemy się częściej uśmiechać, moglibyśmy w nim wytrwać do następnego roku. Jednak, gdy tym postanowieniem jest odchudzenie się, zrezygnowanie z łakoci czy też ćwiczenia fizyczne lub rzucenie palenia, wytrwanie nie jest już takie proste. Fakt, nie trzeba składać sobie takich obietnic, jednakże bardziej błahe, zdają się być wręcz niestosowne w tak ważnym momencie jak nadejście Nowego Roku.
Ja postanowiłam sobie, że wraz z nadejściem Nowego Roku wprowadzam w życie nową zasadę: „mniej złośliwości, więcej wyrozumiałości”. Gdy przedstawiłam swoje noworoczne postanowienie najbliższym, uśmiechnęli się wymownie, a narzeczony nawet nie próbował ukryć rozbawienia. Cóż, niech sobie myślą co chcą, ja wytrwam i pokażę na co mnie stać. Tak, postanowienie i wiara, że się go dotrzyma, to jedno, a wytrwanie w nim, to drugie. Że jest to ciężkie brzemię, przekonałam się jeszcze przed nadejściem Nowego Roku.
Wybraliśmy się z narzeczonym na narty. Taki wypad rekreacyjno- sylwestrowy. Już po przyjeździe na miejsce, wiedziałam, że powstrzymanie mojej nader rozwiniętej uhm…nazwijmy to uszczypliwości, będzie prawie niewykonalne. Wszystko za sprawą naszych sąsiadów przy stoliku. Była nią para tzw.: „dorobkiewiczów”, nietaktownych i rubasznych. Ledwo zasiedliśmy do stołu, wręcz zasypali nas pytaniami: co tu robimy? Skąd przyjechaliśmy? Co robimy? Co nas łączy? „Miła” pani szczebiotała, że takie mieli przygody po drodze. Mieli jechać samochodem, ale przylecieli samolotem, bo ona lubi wygodę i to w dobrym tonie jest latać. Cieszy się, że tu takie ładne widoki, mąż będzie mógł „kamerować”, bo on tak lubi „kamerować”. My zaś pewnie tu w innym celu (zachichotała znacząco). Tak, ona wie co to młodość, gdy byli z mężem w naszym wieku, uchodzili za parę tzw.: „wyzwoloną”. Teraz to już są poważnym, statecznym małżeństwem. – Gołąbeczko- pisnęła- ja na twoim miejscu to „ciasteczko”(czyt. narzeczony), szybko bym usidliła. Nie ma co czekać, rynek jest bogaty w konkurencję.
Czułam, że jeszcze chwila, a chyba mnie rozniesie. Żałowałam, że nie mam pod ręką Valium lub czegoś równie mocnego. Wiedziałam również, że oto szlak trafił moje noworoczne postanowienie. Nie patrząc na narzeczonego, który błagał wzrokiem bym siedziała cicho, odparłam: - bardziej bym się martwiła będąc na pani miejscu. Mąż wkroczył w niebezpieczny wiek, w którym takie „ciasteczka” jak ja mogą lekko namieszać w takim statecznym małżeństwie.