Z cyklu: Suplement do książki "Pionierskie lata 1945-1950"

Autor: 
Bolesław Witowski

Szanowna Pani
Melduję posłusznie, że kupiłem Pani książkę /.../ w starej księgarni na Wita Stwosza. Przez dwa wieczory wertowałem ją, ale tylko szukałem znajomych nazwisk... niestety znalazłem tylko dwa znajome nazwiska Pacuszko i pana Mecwaldowskiego. Dlaczego szukałem? Bo proszę Pani jestem Polakiem, który przyjechał wraz z matką – ojciec był w niewoli niemieckiej przez cały czas wojny – do Lądka-Zdroju i zamieszkaliśmy przy ul. Widok 11. Miałem wtedy 10 lat, dziś mam 84.
Jak wyglądało na początku to życie na Ziemiach Odzyskanych, to Pani opisuje w swej książce. Ale chciałem opisać pewien akt popisu żołnierza, sierżanta. Byliśmy skoszarowani na terenie boiska sportowego w Lądku – istnieje do dziś. Ponieważ już mieliśmy przydział na mieszkanie, więc ojciec załatwił gospodarza niemieckiego z furmanką, celem przewiezienia naszego „majątku” pod wskazany adres. Pojawił się, nie wiem skąd, sierżant WP, był zachlany jak świnia i nie wiadomo dlaczego, naraz, na odlew uderzył Niemca w twarz tak mocno, że rozbił mu nos. Okazało się, że p. sierżant jest szabrownikiem, co widziałem na własne oczy, był zainteresowany pianinami i fortepianami. Mieszkał, o ile można to nazwać mieszkaniem, naprzeciw naszego budynku, gdzie otrzymaliśmy mieszkanie. Niemiec, który przywiózł nasz majątek, też mieszkał w tym samym obejściu, tylko w drugim budynku.
Co to jest szaber, to przekonałem się na własne oczy. Po uzyskaniu mieszkania rodzice poszli zobaczyć jak wygląda. Po powrocie do baraku mama była zachwycona. Budynek był pusty, Niemcy zostawili wszystko, można było rozpalić w kuchni i mieszkać. Ale rano na drugi dzień, kiedy już byliśmy przy drzwiach, ojciec otworzył drzwi wejściowe i usłyszałem płacz mamy i jęk „O Jezu”. Cała klatka schodowa była zasypana pierzem od góry II p. aż po piwnicę. Oczywiście szabrownicy zabrali poszwy, i to co potrzebne do spania. Od Niemca stojącego obok dowiedzieliśmy się czyja to robota. Pracownicy, którzy byli zaangażowani przy przydziale mieszkań, dobrze wiedzieli kiedy i które mieszkania będą przydzielane i mieli kolesiów, którzy robili robotę a następnie dzielili się zdobyczą. Wspomniany sierżant wywoził pianina i fortepiany do centralnej Polski.
Odnośnie pana Mecwaldowskiego, to /.../ piszę o nim, bo sam jestem fotografem /.../ ponadto zachciało mi się wojska i po namowie przez kolegę, złożyłem papiery do Wyższej Szkoły Oficerskiej WOP – no i zostałem podporucznikiem – dwie gwiazdki, i tak chodziłem w tym stopniu przez 10 lat, zamiast 3, a to dlatego, że nie byłem partyjny, ale z czasem dostałem awans na porucznika, a przed cywilem na kapitana, takie to były losy oficera w PRL. /.../
Bolesław Witowski,
Kłodzko, 21.01.2021

Wydania: